-Patryk, obudź się! Obudź się, bo spóźnimy się na lekcje!- bez skutku próbowałem obudzić najlepszego przyjaciela, który spał w najlepsze. Jego mama mnie wpuściła, mówiąc, że ona nie ma już cierpliwości do tego dziecka, a ten po prostu leżał sobie w rozkopanej pościeli i spał. Nie powiem wyglądał słodko z lekko uchylonymi ustami i rozczochranymi blond włosami. No ale jest 7.20 do cholery! Zaraz trzeba w szkole być. Dźgnąłem go po raz kolejny w żebra, na co dostałem z pięści w brzuch gdy chłopak zamachnął się, przekręcając na bok. Jak śpi to ma lepszego cela, spryciarz jeden! Jęknąłem głucho na co Patryk- o Jezusie najsłodszy w którego niestety nie wierzę- nareszcie uchylił jedno oko, po czym spojrzał na mnie nieprzytomnie.
-Aleks? Co ty tu robisz?- spytał głupio, a mnie po prostu ręce opadły.
-Budzę cię... Już jesteśmy spóźnieni do szkoły- odrzekłem, ciągnąc go za nadgarstek.
-Szkoła nie zając, nie ucieknie. - mruknął, ziewając rozdzierająco, po czym złapał mnie za rękę i pociągnął w dół. Spadłem na materac, a blondyn od razu objął mnie ramieniem. Cały czerwony na twarzy, leżałem wtulony w tego przyjemnie ciepłe ciało, podczas gdy ten śpioch już był w półśnie. Kurczę, czy on mógłby mi nie odwalać takich akcji? Ten człowiek chyba podświadomie dąży do tego, żebym ja przy nim zszedł na zawał. Z wielkim trudem wyplątałem się z jego ramion i wstałem z łóżka, ściągając z przyjaciela kołdrę. Może dla niego szkoła to nie zając i nie ucieknie ale jednak opuszczone godziny nie są najlepsze...
W tym momencie chłopak mruknął coś pod nosem i przykrył się prześcieradłem, które również mu zabrałem. Podobny los spotkał poduszkę, którą blondynek przykrył głowę. Gdy już nie miał się czym przykryć ani na czym ułożyć głowy, Patryk łaskawie postanowił podnieść się z łóżka. Usiadł na materacu, podczas gdy ja grzebałem w jego szafie. Wyciągnąłem dla niego jakiś kolorowy t-shirt i czarne spodnie, i rzuciłem mu, ciągnąc go jednocześnie do łazienki.
- Masz dziesięć minut, potem zgaszę ci światło- powiedziałem poważnym tonem, obserwując jak w jego oczach błysnął strach. Zostawiłem go samego w łazience i poszedłem pakować jego plecak.
Kto by pomyślał, że taki chłopak panicznie boi się ciemności. Zaśmiałem się cicho, a za sobą usłyszałem znajomy męski głos
- Z czego się śmiejesz?- zapytał zaciekawiony Patryk.
- Z niczego. Tak mi jakoś wesoło- odparłem, dalej chichocząc.
-Mhm... Przed chwilą ciskałeś we mnie piorunami i kazałeś wstawać, a teraz tak ci wesoło? Coś to odrobinę podejrzane. - nadął policzki, a w momencie w którym się odwróciłem do niego przodem uśmiechnął się lekko. Stał oparty o ścianę, a po jego włosach spływała woda, znacząc koszulkę chłopaka.
- Chodź tu. wysuszę si włosy- wskazałem na jego łóżko, jednocześnie wyciągając z szafki grzebień i suszarkę. Patryk usiadł na nim grzecznie i pozwolił wysuszyć sobie włosy. Nawet pozwolił je ułożyć... Wyglądał świetnie. Nie to, żeby na co dzień tak nie wyglądał, ale teraz było jeszcze lepiej, po za tym nareszcie grzywka nie właziła mu do oczu.
Po serii protestów, karmieniu, a wręcz wmuszaniu w Patryka śniadania i jeszcze kilku różnych wypadkach, nareszcie dotarliśmy do szkoły. Z ta jednak różnicą, że nie na ósmą tak jak mieliśmy w planie, a prawie na dziesiątą, czyli na lekcję trzecią. Gdyby nie to, że bym za nim tęsknił, to już dawno bym go zamordował. Oczywiście nauczycielka polskiego musiała się przyczepić, że nie było nas na dwóch pierwszych lekcjach- chemii i jednym z dwóch polskich. Ach... jak to miło mieć polonistkę jako wychowawczynie... Istny koszmar, ta kobieta chora by była, jakby chociaż raz dziennie nie nakrzyczała na kogoś.
- Czemu się spóźniliście?- zagrzmiała takim głosem, że aż się skuliliśmy w sobie. Jak taka drobna kobieta może mieć taki głos?
- Przepraszamy Pani Szymska. Patryk trochę zaspał, a ja przyszedłem po niego rano i tak wyszło...- zacząłem się tłumaczyć, ale kobieta przerwała mi gwałtownym machnięciem reki:
- Jasne, mogłam się domyślić... Wy zawsze razem. Jak jakieś papużki nierozłączki!- zgromiła nas wzrokiem, mówiąc do nas takim tonem, że aż dostałem gęsiej skórki. Czyżby okres jej się spóźniał, że taka nerwowa?- Ciekawe czy do łazienki też chodzicie razem- spytała, na co momentalnie uzyskała odpowiedź od Patryka:
- No wie pani co? Takie rzeczy panią interesują? Nie wiedziałem, że pani lubi takie rzeczy. To moja i Aleksa prywatna sprawa co robimy w łazience i czy razem, czy osobno.- puścił oko do wmurowanej nauczycielki i uwiesił mi się na szyi na co cała klasa wybuchła głośnym śmiechem. Nauczycielka szybko się jednak zreflektowała, poprawiła okulary na nosie i siadając przy biurku warknęła jeszcze:
- Siadajcie do ławek, ale już! I ani słowa do końca lekcji, niewychowane gówniarze- tak... tej pani to chyba rodzice nie kochali jak była dzieckiem. Usiedliśmy w naszej ławce, rozpakowaliśmy się i ledwo ta baba zdążyła sprawdzić obecność, a już usłyszeliśmy najgorsze zdanie jakie mogło zostać wypowiedziane w tej sytuacji:
- Szczeciński, praca domowa- Patryk wyraźnie pobladł i spojrzał na Szymską spanikowane, przewracając kartki w zeszycie w nadziei, że na pustych stronach coś się nagle pojawi. Jak zwykle przecież zapomniał pracy domowej. Ukradkiem podsunąłem mu swój zeszyt na otwartym zadaniu, w duchu dziękując, ze był on podpisany tylko na plastikowej okładce, która z łatwością mogłem zdjąć.
- No masz tą pracę domowa czy mam ci lachę wstawić- warknęła nauczycielka coraz bardziej zniecierpliwiona, uderzając paznokciami w brzeg biurka.
- Mam, mam, już podchodzę- zawołał blondyn, po czym wstał i powolnym krokiem podszedł do biurka nauczycielki. Gdy Szymska sprawdzała "jego" zadanie, przyjaciel posłał mi zarówno przepraszające jak i pełnie wdzięczności spojrzenie, na co odpowiedziałem jedynie delikatnym uśmiechem. Nauczycielka nakreśliła coś w zeszycie i zwróciła się do Patryka, poprawiając okulary na nosie:
- No, no, Szczeciński, tym razem ci się upiekło, nie wiem jakim cudem, ale masz piątkę. Radzę podziękować osobie, która ci to napisała- kobieta skrzywiła się i odesłała uśmiechniętego od ucha do ucha nastolatka do ławki. Przez część lekcji nawet udawało nam się zachowywać ciszę i powagę o jaką prosiła polonistka, jednak ukradkiem i tak się wygłupialiśmy i pisaliśmy do siebie jakieś głupie karteczki. Wszystko byłoby dobrze, gdyby Patryk nie zechciał dźgnąć mnie w zebra na co ja odpowiedziałem mu tym samym, kompletnie zapominając o jego łaskotkach, przez które chłopak bujnął się na krześle odrobinę za mocno i runął razem z meblem na podłogę, śmiejąc się przy tym głośno. Skończyło się na tym, ze babka wywaliła nas z sali i kazała nam siedzieć na ławce obok klasy. Świetnie, nie? Mieliśmy się uspokoić a uzyskany efekt był zupełnie odwrotny. W jednej chwili Patryk nachylił się nade mną i objął mnie ramieniem, drugą ręką czochrając mi delikatnie włosy, tak by nie rozwalić ich za bardzo. Zamarłem, widząc jak blisko mnie jest chłopak, z drugiej strony znów kompletnie nie rozumiejąc tego co się dzieje z moim organizmem.
- Dziękuję za ten zeszyt, bez tego by mnie chyba zagryzła przy całej klasie..- zaśmiał się i posłał mi przeuroczy uśmiech, na który odpowiedziałem niepewnym wygięciem warg.
- Nie ma o czym mówisz, przecież zawsze możesz a mnie liczyć- powiedziałem dość cicho i odwracając wzrok, na co chłopak przysunął się do mnie bliżej, ze skupioną miną przyglądając się mojej twarzy, przez co ja natomiast odsunąłem się od niego.
- Aleks, co ty taki czerwony jesteś?- spytał pełnym napięcia głosem- nie masz ty przypadkiem gorączki? Może jesteś chory, źle się czujesz?
- Nie, nie, nie, Wszystko jest w porządku- starałem się zapewnić go, że czuję się wyśmienicie, uśmiechając się przy tym lekko, jednak chyba nie uzyskałem pożądanego efektu, po Patryk zmarszczył brwi, przymykając przy tym oczy:
- No ja nie jestem pewny i jakoś tobie to już w ogóle nie wierzę... Chodź, zaprowadzę cię do pielęgniarki- mruknął, na co jęknąłem zrezygnowany:
- Nie trzeba, czuję się dobrze- próbowałem jakoś powstrzymać Patryka, albo zawrócić jednak był zbyt silny, bym mógł się wyrwać i w końcu po prostu zrezygnowałem, idąc za nim do gabinetu pielęgniarki, do którego zostałem brutalnie wręcz wepchnięty, gdy ostatkiem sił próbowałem jeszcze jakoś zaprotestować. Wewnątrz pachniało czystością, kroplami żołądkowymi i perfumami naszej pani pielęgniarki. Nie zdążyłem nawet otworzyć ust, bo uprzedził mnie Patryk:
- Dzień dobry, ja przyprowadziłem kolegę z klasy, bo chyba nie najlepiej się czuje.
Kobieta w średnim wieku z czarnymi włosami spiętymi w kok, ubrana w nieskazitelnie biały kitel podeszłą i położyła mi dłoń na czole
- No czoło ma ciepłe, ale jeszcze zmierzę mu temperaturę dla pewności- powiedziała spokojnie pielęgniarka i sięgnęła do szafki po mały podłużny przedmiot, którego węższą końcówkę, wsunęła delikatnie do ucha czarnowłosego i po chwili wyjęła spoglądając na wyświetlacz. Nic nie mówiąc zajrzała mi jeszcze do gardła i zadała kilka podstawowych pytań, typu czy jadłem coś dziś i czy coś mnie boli. Dla mnie była to zwykła strata czasu, bo przecież nic mi nie dolegało.
- I jak? Jest chory? Musi iść do domu?- spytał zniecierpliwiony blondyn, spoglądając na kobietę, która uśmiechnęła się delikatnie
- Ma jedynie stan podgorączkowy, ale dam mu zwolnienie- mruknęła siadając za biurkiem i wypełniając zwolnienie
- Tylko stan podgorączkowy? To dlaczego wygląda jakby miał grypę?- pielęgniarka zachichotała cicho, a ja przełknąłem nerwowo ślinę, obawiając się tego co ta kobieta może powiedzieć
- To normalne w tym wieku Patryczku, to żadna poważna choroba. Nie wydaje ci się, ze Aleks po prostu się w kimś zakochał?- moja szczęka wylądowała na podłodze, naprawdę, jak Boga- w którego nie wierzę- kocham. Zakochał? Ja?! W kim niby?! Co ona bredzi, przecież ja nie jestem w nikim zakochany. Niech po prostu powie w końcu, że mam tą grypę. Nie jestem zakochany i już, słyszycie mnie?! Czuję się wspaniale i WCALE SIĘ NIE ZAKOCHAŁEM!
Po prostu jestem czasami skrępowany, dy jestem blisko Patryka. I wali mi czasem serce gdy patrzę na niego. I zrobiłem się czerwony, gdy mnie objął. Matko Boska, a co jeśli to prawda? Co ja...
Spojrzałem na przyjaciela, dostrzegając, ze jego oczy zrobiły się wielkości spodków kosmicznych, tych które często widzimy razem w filmach, które oglądamy
- Aleks, zakochany?- wydukał po cichu, na co pielęgniarka uśmiechnęła się przepraszająco.
- Wybacz Oli, nie sądziłam, że on zareaguje aż rak emocjonalnie- mruknęła kobieta, podając mi zwolnienie do domu- weź go ze sobą do domu, powiesz pani Szymskiej, że kazałam mu Cię przypilnować- dodała, gdy pociągnąłem za nadgarstek wciąż zszokowanego, przyjaciela. Sam byłem mocno zdezorientowany przez tą sytuacje. Jak mogłem tego nie zauważyć. Jak mogłem nie zauważyć, ze zależy mi na nim aż tak bardzo?
Tak jak kazała nam higienistka,`poszliśmy najpierw do pani Szymskiej, która przez chwilę przyglądała się podejrzanie zarówno nam jak i zwolnieniu, ale w końcu puściła nas do domu. Od razu skierowaliśmy się w stronę mojego mieszkania. Było prawie tak jak zawsze, gdy wracaliśmy razem... prawie. Przez całą drogę Patryk nie odezwał się ani jednym słowem, a przecież zazwyczaj gadał jak najęty. W ogóle też się nie wygłupiał, po prostu szedł spokojnie obok mnie, co było do niego zupełnie niepodobne. Zdecydowanie coś było nie tak, jednak trochę bałem się zapytać o co dokładnie chodzi. Powie mi, kiedy będzie tego sam chciał, po prostu. W domu minęliśmy się z moją mamą, która akurat szykowała się do pracy. Zdążyła nam jeszcze podać obiad i przyszykować dla mnie leki, po czym uciekła na autobus. W podobnej jak do tej pory atmosferze, minęła nam część popołudnia którą spędziliśmy w ciszy przed telewizorem. Spojrzałem za okno, gdy zaczęło się robić ciemno.
- Patryk, nie powinieneś wracać do domu? Robi się późno- spytałem, patrząc na przyjaciela, któremu chwilę zajęło otrząśnięcie się ze swoich myśli i powrót do rzeczywistości.
- No... Chyba powinienem już zmykać- szepnął, uśmiechając się sztucznie i wstał z kanapy, kierując się do przedpokoju. Poszedłem za nim i oparłem się o ścianę obserwując jak chłopak się ubiera. Gdy pochylony zakładał buty, do moich uszu doszło ciche, ledwo słyszalne pytanie
- Aleks, czy mógłbyś dziś u mnie zanocować?- spojrzałem na blondyna i zmarszczyłem lekko brwi
- Co? - pytanie zadałem raczej z zaskoczenia, niż dlatego, ze nie dosłyszałem. Błękitnooki wyprostował się i spojrzał najpierw na mnie, a potem uciekł wzrokiem gdzieś w bok.
- Czy zanocowałbyś u mnie? Mama wraca późno, a nie chcę być sam- spytał, prawie tak cicho jak za pierwszym razem.
O kurczę, mam u niego zanocować... No, ale jak się wyda co do niego czuję? Do tej pory się nie wydało, bo sam nie byłem tego do końca świadomy, ale jeśli się wyda? Przecież to będzie koniec naszej przyjaźni, a tego bym nie przeżył. Nie mogę do niego iść. Ale z drugiej strony jak mu odmówić, żeby go nie zranić. No bo przecież nie mam żądnego racjonalnego powodu by mu odmawiać. Boże, tak źle i tak niedobrze. No bo przecież nie mogę z nim spędzić całej nocy w jednym pokoju, po tym co mi dziś uświadomiono. Jeszcze dzień to co innego, ale cała noc? To niemożliwe. Nie, zdecydowanie nie mogę do niego iść!
- Dobrze, tylko daj mi chwilę na spakowanie rzeczy- mój głos sam wyrwał się z gardła, brzmiąc w mych uszach prawie jak słowa innej osoby. dopiero po chwili zorientowałem się, że to ja wymówiłem to zdanie i to był mój głos.
No pięknie... więc to będzie długa noc...
środa, 23 kwietnia 2014
wtorek, 22 października 2013
Uzależniony od Ciebie...(Saruhiko Fushimi x Yata Misaki) [One Shot]
Łaaaaahhh, ale się namęczyłam nad tym... Ale w sumie jestem zadowolona, nareszcie napisałam co innego zamiast tych wszystkich smutów. Mam nadzieję, że komuś się spodoba słodki Yatagarasu w takim, nieco innym wydaniu ^^
Serdecznie zapraszam do czytania :)
Pisane było przy piosence Katty Perry- E.T.
************************
Upadam na łóżko.
Nie potrafię powstrzymać westchnienia, gdy twoje usta po ciemku odnajdują moje, gdy widzę twoje lekko przymknięte oczy, gdy mogę dotykać cię, gdy mogę mieć cie całego dla siebie. Jesteś tak... hipnotyzujący. Twój dotyk elektryzuje, wywołuje dreszcze na całym moim ciele. Nie potrafię powiedzieć stop, chcę cię całym sobą, chcę mieć cię obok siebie, chcę czuć twoje dłonie na moim ciele.
Nie przerywaj. Nigdy nie przerywaj naszej namiętności. Nie każ mi kończyć, chce trwać w tym na zawsze. Tylko wtedy możemy być naprawdę razem. Tylko wtedy nikt nam nie przerywa. Tylko wtedy nie musimy się ukrywać. Tylko wtedy jesteś taki, jakim najbardziej cię kocham: cały mój.
Zostań tu ze mną. Nie pozwalam ci się oddalić bardziej na odległość naszych wyciągniętych rąk. Rozumiesz to? Potraktuj to jak rozkaz. Chcę być najważniejszy, chcę by każde moje słowo było dla ciebie rozkazem do wykonania. tak to jest właśnie to czego pragnę. Nie pozwalam ci być gdziekolwiek dalej. Jesteś moim narkotykiem, jestem uzależniony od twojej słodyczy kochanie.
Stałem się narkomanem, a ty jesteś moim narkotykiem, rozumiesz to prawda? Umieram, z każą chwilą, z każdym dniem w którym się nie widzimy, mój głód jest tak silny, moje ciało tak bardzo cię pragnie, nie pozwól mi czekać. Mój organizm pragnie wpasować się w ciebie, Jesteś idealny, pasujesz do mnie każdą komórką, każda część nas, tak zjawiskowo się łączy w jedno.
Jesteś moim aniołem, tak niewinny, tak piękny. Nie potrafię odetchnąć spokojnie, gdy twoje ubrania opadają na podłogę, krew się we mnie gotuje gdy widzę twoje ciało, nie potrafię wtedy przejść obojętnie obok ciebie. Jesteś zbyt piękny, twoje ciało przyciąga mój wzrok, twój głos jest najpiękniejszą muzyką dla mych uszu. Po prostu perfekcyjny.
Jesteś moim diabłem, niegrzeczny, niepoprawny. Prowokujesz i kusisz, namawiasz mnie bym grzeszył. Nie potrafię się powstrzymać, zatracam się w moim grzechu, zaplątuję się w jego nici, otaczające mnie ze wszystkich stron, ciągnące mnie na samo dno, w otchłań pożądania, które panuje nad moim ciałem gdy tylko cię widzę, gdy tylko słyszę twój głos. Wystarczy muśniecie twoich palców na mojej skórze, byś rozpalił we mnie ogień. Płonę, płonę wewnątrz siebie i rozpadam się na milion kawałków pod wpływem tego doznania.
Twoje dłonie, ciepła skóra zaraz obok mojego ciała, to sprawia, że się unoszę.
Czuję jak jestem ponad wszystkim. Wtedy liczysz się wyłącznie ty, kochanie. Unoszę się po to by potem spać znów na Ziemię, jednak wciąż mi mało. Co ty ze mną robisz? Sprawiasz że pragnę coraz więcej. Czy mam błagać, byś spełnił moją prośbę? Powinienem się tego bać? Czy powinienem czuć lęk przez to co odczuwam?
Nie jesteś jak inni, nie chcę innych, pragnę tylko ciebie Skarbię, zostań moim na wieki. Przyrzeknij nigdy mnie nie opuścić. Nie mów nikomu o tej naszej grze, oni nie zrozumieją, twierdzą, ze nie jesteś kimś odpowiednim dla mnie. Nie wiedzą, że umrę bez ciebie. Duszę się, gdy znikasz z mojego otoczenia, nigdy tego nie rób. Otwierasz moje oczy, dzięki tobie widzę miliony barw, dzięki tobie widzę jaki naprawdę jest te świat. Jestem gotowy, by wkroczyć z tobą w nową rzeczywistość. Jestem gotowy, zrobię dla ciebie wszystko, stanę po twojej stronie, wszystko byleby tylko móc być zawsze u twego boku. Prowadź mnie za sobą, złap mą dłoń i nie pozwól mi się wywrócić w drodze, przez moje życie. Twoje życie jest jednocześnie moim, nie pozwól by cokolwiek nas rozdzieliło.
Jesteś inny niż wszyscy, twoja miłość jest inna, twoje uczucie mnie pali. Panujesz nad rozkoszą, panujesz nad bólem, pozwalasz mi skosztować obu z nich. Czy jestem na to gotowy? Czy chcę tego spróbować? Wystarczy jedno spojrzenie, od razu znam odpowiedź,. Wezmę wszystko co mi dasz. Pozwolę się zdominować, dobrze wiesz ze to lubię. Dlatego złap moje ręce, zwiąż mi nadgarstki, nie pozwól mi uciec. Kocham tą grę. Uciekam przed tobą, tylko po to by mocniej do ciebie lgnąć. Uciekam, by mocniej poczuć odurzenie, gdy już mnie złapiesz, by twoje uzależniające działanie było jeszcze silniejsze. Chcę to czuć ciągle, chcę ciebie bez przerwy. Dlatego całuj mnie, chcę czuć twoje wargi na swoich ustach. Nie przerywaj tego, wypełnij mnie miłością, chcę poczuć twą truciznę. Rozprowadź ją po moim ciele, a potem bądź mym antidotum. Bierz mnie, zawładnij mną. Chcę być twoją ofiarą, błagam weź mnie całego.
Jestem gotów byś mnie porwał, zamierz mnie stąd teraz, zabierz mnie stąd szybko. Skarbie, twój dotyk jest odmienny, taki obcy, to nie z tego świata, czuję to poza zmysłami. Ta przyjemność obezwładnia, nie pozwala mi zaczerpnąć tchu, topię się w niej, pozwalam by mnie pochłonęła. to uczucie mnie wypełnia, rządzi każdą moją komórką.
Co jest w tobie takiego? Co jest w tobie, że nie mogę się tobą nasycić. Czuję twoje wargi na swojej skórze. Jęczę, wiem jak to kochasz. Uwielbiasz mnie słyszeć, dlatego przestałem się uciszać. Jęczę pod wpływem twojego dotyku, nakręcaj się bardziej, tak właśnie o to mi chodzi. Chcę byś mnie pożądał, chcę być patrzył na mnie głodnym wzrokiem, czuję się wtedy jak wygrany, czuję się doceniony, moje starania przynoszą jednak efekty. Chcę czuć cię mocniej, stańmy się jednością.
Będę twój na zawszę, mogę być twoją własnością, należę do ciebie, rób ze mną co zechcesz. Jednak pozwól mi być twoim panem, pozwól sobą zawładnąć. Bądź mój, bądź moją własnością, chcę mieć cie na wyłączność, byś należał do mnie. Nie pozwolę by ktokolwiek cię tknął. Jesteś mój, a ja jestem twój, zrozum to i pogódź się z tym. Jeśli ktokolwiek, choćby muśnie twoją skórę, odetnę jego ręce, wydłubię mu oczy. Porwę cię mój aniele i będę trzymał przy sobie, w złotej klatce pod kluczem.
Nie znałeś mnie od tej strony... Na ogól to ty zachowujesz się nienormalnie. Nie wiesz, że ja swoje szaleństwo skrywam głęboko w sobie. Twoje usta są zarezerwowane dla mnie, twój głos ma szeptać tylko moje imię.
Czuję jak mnie wypełniasz. Krzyczę. Uciszasz mnie pocałunkiem. Jak zwykle znaczę twoją blada skórę, czerwonymi pręgami. Lubisz je prawda? Lubisz czuć je przy każdym ruchu, lubisz to pieczenie gdy się goją. Uwielbiasz to mój ukochany masochisto. Dlatego robię to za każdym razem. Znaczę cie swoimi długimi paznokciami, jeszcze mocniej zaznaczam swoje terytorium, oznaczam się jako swoją własność. Nawet jeśli tylko my widzimy te znaki, to mi wystarczy. Wystarczy mi, gdy idziesz przez mieszkanie bez koszuli, pozwalając mi zachwycać się swoim dziełem, gdy bez przeszkód mogę obserwować piękne szramy zdobiące twoją cudownie miękką, jasną skórę na plecach.
Powiem to jeszcze raz i będę to powtarzał, aż stanie się to sensem twojego życia. Masz czuć się mój, masz się pilnować bo inaczej dostaniesz karę, kochanie. Nie chcesz chyba mnie zdenerwować, prawda moja małpko?
Nie pozwolę ci już ode mnie uciec. Raz to zrobiłeś... Nie obchodziło mnie dlaczego, nie myślałem o powodzie, liczyło się tylko to ze sens mojego życia nagle zniknął. Najważniejsze było to, że mój narkotyk już nie pozwalał mi odurzać się sobą. Trzy lata męczarni kiedy nie czułeś się mój, kiedy nie byłeś mój, nie należałeś do mnie. Nigdy więcej na to nie pozwolę, nawet nie próbuj przede mną uciekać, bo źle się to dla ciebie skończy. Znajdę cię, gdziekolwiek nie pójdziesz, jakiejkolwiek ścieżki byś nie obrał, ja znajdę twój ślad i odkryję gdzie się ukryłeś, mój piękny. Dlatego nie uciekaj przede mną, nie pozwól bym znów przeżywał to, co przez te trzy lata gdy nie było cię obok.
Nigdy nie wyzbyłem się swojego uczucia. Nigdy nie wyzbyłem się mojej obsesji, tego cudownego, słodkiego uzależnienia, które w tym czasie stało się dla mnie największą torturą. Za każdym razem gdy cię widziałem, chciałem cię ukarać, chciałem żebyś wiedział, że źle zrobiłeś, a zaraz potem zatrzymałbym cię przy sobie, już na zawsze, dałbym ci wszystko czego byś zapragnął. Ale teraz znów jesteś mój. Czuję to całym sobą. Czuję jak cudownie wypełniasz moje ciało, jak przejmujesz władanie nad moim sercem i duszą. Moja głowa wypełniona jest tobą, wszystkie moje myśli są skupione na tobie. Przenosisz mnie tym na zupełnie inny poziom, dzięki tobie poznaję słodki koszmar jakim są moje pragnienia. Wciąż jednak pragnę więcej.
Chcę być bliżej, chcę mocniej cię czuć, choć wiem ze to niemożliwe. Czuję twój dotyk, czuje jak twoje palce palą moją skórę, twoje usta zostawiają na niej piętno, oznaczasz mnie, jestem twój, mój kochany, czuję to każdą komórką swojego ciała. Nie pozwól tego zmienić, nie dopuść do tego by ktokolwiek inny mnie dotykał, nie pozwól mnie mieć nikomu innemu. Wiem, ze na to nie pozwolisz, w końcu mam być tylko twój, posłuszny niczym pies, mam być twoją własnością.
Dlatego gonisz mnie, zawsze, gdy tylko się oddalam. Dlatego właśnie dalej uczestniczysz w tej grze. Nasza obsesja działa w obie strony, widzę to jak na dłoni. Lubisz mnie zdobywać, lubisz gdy się opieram, nawet przez chwilę. A ja uwielbiam być przez ciebie zdobywany, lubię gdy starasz się o mnie. Nasz związek jest dziwny, nieprawdaż mój demonie? Dlatego właśnie zachowaj naszą miłość w sekrecie. Ludzie tego nie zrozumieją. Nie pojmą jak głębokie relacje nas łączą, nie zrozumieją jak potężnymi uczuciami się darzymy.
Dla nas to normalne, zwyczajne...
Drobne złośliwości, dogryzanie sobie, lekki kłótnie, najczęściej kończące się... no właśnie, gdzie?
Pod prysznicem, z wodą spływającą po naszych rozgrzanych ciałach, z naszymi wspólnymi jękami, echem wypełniającymi całe pomieszczenie?
Na blacie kuchennym, z którego znów zrzucę rzeczy, gdy będziesz mnie na nim sadzał, całując moją rozpaloną skórę?
A może na dywanie, gdy szarpiąc się podczas kolejnej sprzeczki, podetnę twoje nogi, byś upadł wprost na mnie?
Chyba, ze tym razem pragnąłbyś posiąść moje ciało klasycznie, na naszym wielkim łóżku?
Niezależnie od miejsca, nasze kłótnie i spory zawsze kończą się tak samo. Wiem, że uwielbiasz to tak samo jak ja. Uwielbiasz gdy moje rzeczy lądują na podłodze, uwielbiasz gdy moje dłonie sprawnie pieszczą twoje ciało. Kochasz to, nawet nie próbuj zaprzeczać. Jednak ja nie jestem lepszy, kocham to równie mocno, pragnę tego ponad wszystko. Kocham wszystkie momenty kiedy jesteśmy sami.
Wiem, to żałosne, mój piękny, jednak nie potrzebuję do życia nikogo poza tobą. Jesteś dla mnie niczym tlen, jesteś niezbędnym elementem mojego istnienia. Jednak nie myśl, że kiedykolwiek ci to powiem. Nigdy tego ode mnie nie usłyszysz. Taka już moja natura, dobrze o tym wiesz. Jednak nauczyłeś się to obchodzić. Udało ci się mnie rozszyfrować. Wiesz o mnie wszystko, nawet jeśli ci tego nie mówię. Czytasz ze mnie jak z otwartej księgi. Dlatego przy tobie czuję się odsłonięty, prawie że nagi. Nie przeszkadza mi to jednak. Przy tobie mogę być całkowicie obnażony.
Coraz wyżej, jestem coraz wyżej. Czuję jak dzięki tobie się unoszę. Zaraz oszaleję. Znów czuję to cudowne odurzenie... Jeszcze chwila, jeszcze moment. Jak zwykle wypowiadasz to samo zdanie. To samo, a jednak nigdy mi się to nudzi. Twoje słowa są niczym brama do raju. Jak zwykle prosisz bym doszedł dla ciebie, a ja posłusznie spełniam twoją prośbę. Czuję to rozkoszne spełnienie wypełniające całe moje ciało. Drżę, całe moje ciało drży od tej rozkoszy. Dziwie się, ze jest w stanie to wytrzymać. Czuję jak również i ty drżysz. Twoje ciało drży, czuję to pod swoimi palcami. Twój przyspieszony, niespokojny oddech, czuję go na swoich wargach, tuż przed tym jak łączysz je ze swoimi w namiętnym pocałunku. Odrywasz się ode mnie po chwili. Obaj jesteśmy zmęczeni. Tak to jest, nasza obsesja wykańcza. Ale i tak obaj ją kochamy. Nie moglibyśmy bez tego żyć.
Bez tego byłoby po prostu nudno.
Jesteś moją obsesją, Saruhiko, jesteś tym co nadaje sens mojemu życiu. Stanowisz połowę mnie, połowę mego serca. Bez ciebie byłbym pusty. Jesteś moją szczęśliwą gwiazdą. Odnalazłem cię i nie mam zamiaru wypuścić ze swoich ramion. Już nigdy. Na zawsze pozostaniesz mój. Dla ciebie porzuciłem wszystko, porzuciłem całe moje dotychczasowe życie. Dlatego nie zostawiaj mnie, bo wtedy stanę się... Nikim.
Serdecznie zapraszam do czytania :)
Pisane było przy piosence Katty Perry- E.T.
************************
Upadam na łóżko.
Nie potrafię powstrzymać westchnienia, gdy twoje usta po ciemku odnajdują moje, gdy widzę twoje lekko przymknięte oczy, gdy mogę dotykać cię, gdy mogę mieć cie całego dla siebie. Jesteś tak... hipnotyzujący. Twój dotyk elektryzuje, wywołuje dreszcze na całym moim ciele. Nie potrafię powiedzieć stop, chcę cię całym sobą, chcę mieć cię obok siebie, chcę czuć twoje dłonie na moim ciele.
Nie przerywaj. Nigdy nie przerywaj naszej namiętności. Nie każ mi kończyć, chce trwać w tym na zawsze. Tylko wtedy możemy być naprawdę razem. Tylko wtedy nikt nam nie przerywa. Tylko wtedy nie musimy się ukrywać. Tylko wtedy jesteś taki, jakim najbardziej cię kocham: cały mój.
Zostań tu ze mną. Nie pozwalam ci się oddalić bardziej na odległość naszych wyciągniętych rąk. Rozumiesz to? Potraktuj to jak rozkaz. Chcę być najważniejszy, chcę by każde moje słowo było dla ciebie rozkazem do wykonania. tak to jest właśnie to czego pragnę. Nie pozwalam ci być gdziekolwiek dalej. Jesteś moim narkotykiem, jestem uzależniony od twojej słodyczy kochanie.
Stałem się narkomanem, a ty jesteś moim narkotykiem, rozumiesz to prawda? Umieram, z każą chwilą, z każdym dniem w którym się nie widzimy, mój głód jest tak silny, moje ciało tak bardzo cię pragnie, nie pozwól mi czekać. Mój organizm pragnie wpasować się w ciebie, Jesteś idealny, pasujesz do mnie każdą komórką, każda część nas, tak zjawiskowo się łączy w jedno.
Jesteś moim aniołem, tak niewinny, tak piękny. Nie potrafię odetchnąć spokojnie, gdy twoje ubrania opadają na podłogę, krew się we mnie gotuje gdy widzę twoje ciało, nie potrafię wtedy przejść obojętnie obok ciebie. Jesteś zbyt piękny, twoje ciało przyciąga mój wzrok, twój głos jest najpiękniejszą muzyką dla mych uszu. Po prostu perfekcyjny.
Jesteś moim diabłem, niegrzeczny, niepoprawny. Prowokujesz i kusisz, namawiasz mnie bym grzeszył. Nie potrafię się powstrzymać, zatracam się w moim grzechu, zaplątuję się w jego nici, otaczające mnie ze wszystkich stron, ciągnące mnie na samo dno, w otchłań pożądania, które panuje nad moim ciałem gdy tylko cię widzę, gdy tylko słyszę twój głos. Wystarczy muśniecie twoich palców na mojej skórze, byś rozpalił we mnie ogień. Płonę, płonę wewnątrz siebie i rozpadam się na milion kawałków pod wpływem tego doznania.
Twoje dłonie, ciepła skóra zaraz obok mojego ciała, to sprawia, że się unoszę.
Czuję jak jestem ponad wszystkim. Wtedy liczysz się wyłącznie ty, kochanie. Unoszę się po to by potem spać znów na Ziemię, jednak wciąż mi mało. Co ty ze mną robisz? Sprawiasz że pragnę coraz więcej. Czy mam błagać, byś spełnił moją prośbę? Powinienem się tego bać? Czy powinienem czuć lęk przez to co odczuwam?
Nie jesteś jak inni, nie chcę innych, pragnę tylko ciebie Skarbię, zostań moim na wieki. Przyrzeknij nigdy mnie nie opuścić. Nie mów nikomu o tej naszej grze, oni nie zrozumieją, twierdzą, ze nie jesteś kimś odpowiednim dla mnie. Nie wiedzą, że umrę bez ciebie. Duszę się, gdy znikasz z mojego otoczenia, nigdy tego nie rób. Otwierasz moje oczy, dzięki tobie widzę miliony barw, dzięki tobie widzę jaki naprawdę jest te świat. Jestem gotowy, by wkroczyć z tobą w nową rzeczywistość. Jestem gotowy, zrobię dla ciebie wszystko, stanę po twojej stronie, wszystko byleby tylko móc być zawsze u twego boku. Prowadź mnie za sobą, złap mą dłoń i nie pozwól mi się wywrócić w drodze, przez moje życie. Twoje życie jest jednocześnie moim, nie pozwól by cokolwiek nas rozdzieliło.
Jesteś inny niż wszyscy, twoja miłość jest inna, twoje uczucie mnie pali. Panujesz nad rozkoszą, panujesz nad bólem, pozwalasz mi skosztować obu z nich. Czy jestem na to gotowy? Czy chcę tego spróbować? Wystarczy jedno spojrzenie, od razu znam odpowiedź,. Wezmę wszystko co mi dasz. Pozwolę się zdominować, dobrze wiesz ze to lubię. Dlatego złap moje ręce, zwiąż mi nadgarstki, nie pozwól mi uciec. Kocham tą grę. Uciekam przed tobą, tylko po to by mocniej do ciebie lgnąć. Uciekam, by mocniej poczuć odurzenie, gdy już mnie złapiesz, by twoje uzależniające działanie było jeszcze silniejsze. Chcę to czuć ciągle, chcę ciebie bez przerwy. Dlatego całuj mnie, chcę czuć twoje wargi na swoich ustach. Nie przerywaj tego, wypełnij mnie miłością, chcę poczuć twą truciznę. Rozprowadź ją po moim ciele, a potem bądź mym antidotum. Bierz mnie, zawładnij mną. Chcę być twoją ofiarą, błagam weź mnie całego.
Jestem gotów byś mnie porwał, zamierz mnie stąd teraz, zabierz mnie stąd szybko. Skarbie, twój dotyk jest odmienny, taki obcy, to nie z tego świata, czuję to poza zmysłami. Ta przyjemność obezwładnia, nie pozwala mi zaczerpnąć tchu, topię się w niej, pozwalam by mnie pochłonęła. to uczucie mnie wypełnia, rządzi każdą moją komórką.
Co jest w tobie takiego? Co jest w tobie, że nie mogę się tobą nasycić. Czuję twoje wargi na swojej skórze. Jęczę, wiem jak to kochasz. Uwielbiasz mnie słyszeć, dlatego przestałem się uciszać. Jęczę pod wpływem twojego dotyku, nakręcaj się bardziej, tak właśnie o to mi chodzi. Chcę byś mnie pożądał, chcę być patrzył na mnie głodnym wzrokiem, czuję się wtedy jak wygrany, czuję się doceniony, moje starania przynoszą jednak efekty. Chcę czuć cię mocniej, stańmy się jednością.
Będę twój na zawszę, mogę być twoją własnością, należę do ciebie, rób ze mną co zechcesz. Jednak pozwól mi być twoim panem, pozwól sobą zawładnąć. Bądź mój, bądź moją własnością, chcę mieć cie na wyłączność, byś należał do mnie. Nie pozwolę by ktokolwiek cię tknął. Jesteś mój, a ja jestem twój, zrozum to i pogódź się z tym. Jeśli ktokolwiek, choćby muśnie twoją skórę, odetnę jego ręce, wydłubię mu oczy. Porwę cię mój aniele i będę trzymał przy sobie, w złotej klatce pod kluczem.
Nie znałeś mnie od tej strony... Na ogól to ty zachowujesz się nienormalnie. Nie wiesz, że ja swoje szaleństwo skrywam głęboko w sobie. Twoje usta są zarezerwowane dla mnie, twój głos ma szeptać tylko moje imię.
Czuję jak mnie wypełniasz. Krzyczę. Uciszasz mnie pocałunkiem. Jak zwykle znaczę twoją blada skórę, czerwonymi pręgami. Lubisz je prawda? Lubisz czuć je przy każdym ruchu, lubisz to pieczenie gdy się goją. Uwielbiasz to mój ukochany masochisto. Dlatego robię to za każdym razem. Znaczę cie swoimi długimi paznokciami, jeszcze mocniej zaznaczam swoje terytorium, oznaczam się jako swoją własność. Nawet jeśli tylko my widzimy te znaki, to mi wystarczy. Wystarczy mi, gdy idziesz przez mieszkanie bez koszuli, pozwalając mi zachwycać się swoim dziełem, gdy bez przeszkód mogę obserwować piękne szramy zdobiące twoją cudownie miękką, jasną skórę na plecach.
Powiem to jeszcze raz i będę to powtarzał, aż stanie się to sensem twojego życia. Masz czuć się mój, masz się pilnować bo inaczej dostaniesz karę, kochanie. Nie chcesz chyba mnie zdenerwować, prawda moja małpko?
Nie pozwolę ci już ode mnie uciec. Raz to zrobiłeś... Nie obchodziło mnie dlaczego, nie myślałem o powodzie, liczyło się tylko to ze sens mojego życia nagle zniknął. Najważniejsze było to, że mój narkotyk już nie pozwalał mi odurzać się sobą. Trzy lata męczarni kiedy nie czułeś się mój, kiedy nie byłeś mój, nie należałeś do mnie. Nigdy więcej na to nie pozwolę, nawet nie próbuj przede mną uciekać, bo źle się to dla ciebie skończy. Znajdę cię, gdziekolwiek nie pójdziesz, jakiejkolwiek ścieżki byś nie obrał, ja znajdę twój ślad i odkryję gdzie się ukryłeś, mój piękny. Dlatego nie uciekaj przede mną, nie pozwól bym znów przeżywał to, co przez te trzy lata gdy nie było cię obok.
Nigdy nie wyzbyłem się swojego uczucia. Nigdy nie wyzbyłem się mojej obsesji, tego cudownego, słodkiego uzależnienia, które w tym czasie stało się dla mnie największą torturą. Za każdym razem gdy cię widziałem, chciałem cię ukarać, chciałem żebyś wiedział, że źle zrobiłeś, a zaraz potem zatrzymałbym cię przy sobie, już na zawsze, dałbym ci wszystko czego byś zapragnął. Ale teraz znów jesteś mój. Czuję to całym sobą. Czuję jak cudownie wypełniasz moje ciało, jak przejmujesz władanie nad moim sercem i duszą. Moja głowa wypełniona jest tobą, wszystkie moje myśli są skupione na tobie. Przenosisz mnie tym na zupełnie inny poziom, dzięki tobie poznaję słodki koszmar jakim są moje pragnienia. Wciąż jednak pragnę więcej.
Chcę być bliżej, chcę mocniej cię czuć, choć wiem ze to niemożliwe. Czuję twój dotyk, czuje jak twoje palce palą moją skórę, twoje usta zostawiają na niej piętno, oznaczasz mnie, jestem twój, mój kochany, czuję to każdą komórką swojego ciała. Nie pozwól tego zmienić, nie dopuść do tego by ktokolwiek inny mnie dotykał, nie pozwól mnie mieć nikomu innemu. Wiem, ze na to nie pozwolisz, w końcu mam być tylko twój, posłuszny niczym pies, mam być twoją własnością.
Dlatego gonisz mnie, zawsze, gdy tylko się oddalam. Dlatego właśnie dalej uczestniczysz w tej grze. Nasza obsesja działa w obie strony, widzę to jak na dłoni. Lubisz mnie zdobywać, lubisz gdy się opieram, nawet przez chwilę. A ja uwielbiam być przez ciebie zdobywany, lubię gdy starasz się o mnie. Nasz związek jest dziwny, nieprawdaż mój demonie? Dlatego właśnie zachowaj naszą miłość w sekrecie. Ludzie tego nie zrozumieją. Nie pojmą jak głębokie relacje nas łączą, nie zrozumieją jak potężnymi uczuciami się darzymy.
Dla nas to normalne, zwyczajne...
Drobne złośliwości, dogryzanie sobie, lekki kłótnie, najczęściej kończące się... no właśnie, gdzie?
Pod prysznicem, z wodą spływającą po naszych rozgrzanych ciałach, z naszymi wspólnymi jękami, echem wypełniającymi całe pomieszczenie?
Na blacie kuchennym, z którego znów zrzucę rzeczy, gdy będziesz mnie na nim sadzał, całując moją rozpaloną skórę?
A może na dywanie, gdy szarpiąc się podczas kolejnej sprzeczki, podetnę twoje nogi, byś upadł wprost na mnie?
Chyba, ze tym razem pragnąłbyś posiąść moje ciało klasycznie, na naszym wielkim łóżku?
Niezależnie od miejsca, nasze kłótnie i spory zawsze kończą się tak samo. Wiem, że uwielbiasz to tak samo jak ja. Uwielbiasz gdy moje rzeczy lądują na podłodze, uwielbiasz gdy moje dłonie sprawnie pieszczą twoje ciało. Kochasz to, nawet nie próbuj zaprzeczać. Jednak ja nie jestem lepszy, kocham to równie mocno, pragnę tego ponad wszystko. Kocham wszystkie momenty kiedy jesteśmy sami.
Wiem, to żałosne, mój piękny, jednak nie potrzebuję do życia nikogo poza tobą. Jesteś dla mnie niczym tlen, jesteś niezbędnym elementem mojego istnienia. Jednak nie myśl, że kiedykolwiek ci to powiem. Nigdy tego ode mnie nie usłyszysz. Taka już moja natura, dobrze o tym wiesz. Jednak nauczyłeś się to obchodzić. Udało ci się mnie rozszyfrować. Wiesz o mnie wszystko, nawet jeśli ci tego nie mówię. Czytasz ze mnie jak z otwartej księgi. Dlatego przy tobie czuję się odsłonięty, prawie że nagi. Nie przeszkadza mi to jednak. Przy tobie mogę być całkowicie obnażony.
Coraz wyżej, jestem coraz wyżej. Czuję jak dzięki tobie się unoszę. Zaraz oszaleję. Znów czuję to cudowne odurzenie... Jeszcze chwila, jeszcze moment. Jak zwykle wypowiadasz to samo zdanie. To samo, a jednak nigdy mi się to nudzi. Twoje słowa są niczym brama do raju. Jak zwykle prosisz bym doszedł dla ciebie, a ja posłusznie spełniam twoją prośbę. Czuję to rozkoszne spełnienie wypełniające całe moje ciało. Drżę, całe moje ciało drży od tej rozkoszy. Dziwie się, ze jest w stanie to wytrzymać. Czuję jak również i ty drżysz. Twoje ciało drży, czuję to pod swoimi palcami. Twój przyspieszony, niespokojny oddech, czuję go na swoich wargach, tuż przed tym jak łączysz je ze swoimi w namiętnym pocałunku. Odrywasz się ode mnie po chwili. Obaj jesteśmy zmęczeni. Tak to jest, nasza obsesja wykańcza. Ale i tak obaj ją kochamy. Nie moglibyśmy bez tego żyć.
Bez tego byłoby po prostu nudno.
Jesteś moją obsesją, Saruhiko, jesteś tym co nadaje sens mojemu życiu. Stanowisz połowę mnie, połowę mego serca. Bez ciebie byłbym pusty. Jesteś moją szczęśliwą gwiazdą. Odnalazłem cię i nie mam zamiaru wypuścić ze swoich ramion. Już nigdy. Na zawsze pozostaniesz mój. Dla ciebie porzuciłem wszystko, porzuciłem całe moje dotychczasowe życie. Dlatego nie zostawiaj mnie, bo wtedy stanę się... Nikim.
sobota, 14 września 2013
Please, don't leave me... [One Shot] (Gokudera Hayato x Tsuna Sawada, 5927)
Jak zwykle smutne, bo moje wesołe fanficki są w zeszycie i nie chce mi się ich przepisywać.
No ale tak bywa... Mam nadzieję, ze komuś się to spodoba. Z dedykacją dla Matthiasa(Tsu), bo to nasz wspólny pairing... Tak przynajmniej sądzę...
Pisane, podczas słuchania tego:
Miłego czytania i mam nadzieję na komentarze :)
- Mówiłem, że masz się nie wtrącać...- szepnąłem cicho. To miał być krzyk. Chciałem na niego krzyczeć, miałem ochotę krzyczeć, drzeć się, zrobić mu awanturę...Moje ciało wypełnione było pragnieniem by wykrzyczeć wszystko co czułem, wszystkie emocje jakie przeszły przez moją głowę w tamtym momencie... Ale nie potrafiłem. Byłem w stanie jedynie wyszeptać to jedno zdanie. Prosiłem... Tak często go prosiłem, żeby się nie wtrącał. Zakazałem mu tego... Miał kategoryczny zakaz wtrącania się w to co robię. Mówiłem, ze dam radę... Więc dlaczego to zrobił? Dlaczego się wtrącił? Dlaczego to się tak potoczyło. Nie chciałem by tak było... Dlaczego padło na niego. Czy musiałbym błagać, żeby wreszcie mnie posłuchał? Czy choć raz mógł mnie posłuchać gdy o coś proszę, a nie wtedy gdy on uzna że tym razem może mnie posłuchać. Gdyby wykonał to polecenie. Gdyby się nie wtrącał... Wszystko potoczyło by się inaczej. Gdyby mnie wysłuchał, nic by się nie stało. A przynajmniej nic nie stałoby się jemu. Nie musiałbym teraz trzymać jego ciała, nie musiałbym przyciskać go do siebie tak kurczowo. Patrzę mu w oczy. Patrzę w te soczyście zielone oczy, które niezmiennie odkąd się poznaliśmy błyszczą radośnie na mój widok. Nawet teraz dostrzegam w nich ten charakterystyczny błysk... A oprócz tego. Och, jak wiele uczuć mógłbym wyczytać z tych oczu... Miłość jaką mnie darzy jest widoczna od razu. Lojalność i zaufanie, to też... Gdybym tylko miał czas, mógłbym w nieskończoność opowiadać o tych cudownych głębokich oczach. Jednak nie mam czasu. Nie teraz, nie kiedy to wszystko się dzieje. Odgarniam mu z twarzy kosmyk włosów. Miękkie, delikatne, a jednocześnie bardzo mocne, srebrne włosy otaczają jego bladą twarz, sprawiając ze wygląda jak piękna, porcelanowa lalka. Teraz jest jeszcze bledszy. Nawet jego delikatne, pełne usta koloru bladego różu nagle stają się jaśniejsze.. Uśmiecha się do mnie... Czy z jego twarzy nigdy nie znika uśmiech? Zawsze gdy na mnie patrzy jego usta są delikatnie wygięte w najpiękniejszym uśmiechu jaki kiedykolwiek widziałem. Nie potrafię oderwać od niego wzroku
- Wiem, ze mówiłeś- szepcze, cały czas się uśmiechając. Po chwili przez jego twarz przechodzi grymas bólu a on odgina się na bok i wypluwa sporą ilość krwi. Gdy się prostuje, widzę jak po jego brodzie ścieka stróżka posoki, jednak na jego twarzy wciąż widnieje jedna i ta sama mina.
- Więc dlaczego to zrobiłeś?- spytałem, przyciskając go mocniej do siebie, delikatnie rękawem koszuli ocierając krew z jego twarzy. Nie mogłem, nie chciałem uwierzyć w to co się działo. A przecież cały czas powtarzałem sobie że jestem przygotowany na takie wydarzenie... Ale nie byłem. Do tego nie ta się przygotować.. Nigdy nie byłbym gotowy na to. Nigdy nie chciałem by to się zdarzyło. Dlaczego tak wcześnie? Dlaczego teraz? Przecież mieliśmy przed sobą jeszcze tyle czasu, jeszcze tyle mogliśmy razem zrobić. Dlaczego padło na nas?
- Bo ratowałem ciebie, Najdroższy- wiedziałem, ze to powie, wiedziałem. Czułem to... Dlaczego musiał to powiedzieć? Dlaczego to zrobił? Dlaczego? Nie prosiłem o to- No już... Cicho kochanie, nie płacz, nic się nie stało..- mówi cicho, jakby brakowało mu sił. Nic się nie stało?! To jest nic? Jak on może być taki spokojny? Dopiero teraz dostrzegam, ze po moich policzkach skapują łzy spadając na jego rozchylone delikatnie, blade usta. Jest taki piękny, nawet teraz... Opadam na kolana, nie mogąc już stać, nie czuję nóg, nie czuje nic, oprócz jego słabnącego serca... Bije coraz wolniej, coraz spokojniej. Przyciskam jego ciało blisko siebie, szlochając, łzami mocząc jego marynarkę. Czuję jak jego krew znaczy moje ubranie, jak wypływa z rany na jego brzuchu.
- Prosiłem byś się nie wtrącał. To ja powinienem być ranny, to ja powinienem dostać nie ty- wyrzucam z siebie, nawet na chwilę nie przestając płakać. A on się cały czas uśmiecha. Wyciąga delikatnie rękę, kładzie ją na moim mokrym od łez policzku i przesuwa palcami po moich drżących wargach
- Jaką prawą ręką bym był, gdybym nie uratował swojego Dziesiątego przed strzałem?- mówi cicho, a ja płacze coraz bardziej. Dlaczego nawet teraz on musi tak o mnie dbać.? Wolałbym być postrzelony, niż patrzeć na to co się z nim dzieje. To ja powinienem być na jego miejscu, to moje serce powinno bić coraz wolniej, nie jego
- Jesteś głupi. Jesteś taki głupi Hayato- mówię cicho i przyciskam swoje usta do jego warg. Nie obchodzi mnie metaliczny posmak krwi w jego ustach, nie obchodzi mnie nic, po za tym pocałunkiem, poza naszym ostatnim pocałunkiem. Czuję jak jego wargi delikatnie się rozchylają, jak subtelnie i czule odwzajemnia pocałunek. Nie mogę zbyt długo rozkoszować sie jego ustami, chcę go jeszcze usłyszeć. Chcę by mówił do mnie, chcę by ze mną został, choć wiem że to przecież niemożliwe. Patrzę na niego zapłakanymi oczyma, moje powieki są czerwone i opuchnięte, jednak nie obchodzi mnie to. Szarowłosy ponownie pluje krwią, czuje że zaraz to sie skończy, jednak nie chcę dopuścić do siebie tej mysli- Tak bardzo cię kocham Hayato, błagam zostań ze mną- ta prośba brzmi dosłownie jak jęk rozpaczy. Na powrót moja twarz zalewa się łzami, które od razu ścieram dłonią. A on tylko patrzy na mnie ciepło, a jego oczy błyszczą tak jak zwykle, tak jak za każdym razem gdy na mnie patrzył.
- Będę tęsknił.. Bardzo będę tęsknił- wyszeptał Gokudera, a po jego policzku spłynęła jedna samotna łza- Kocham cię, Tsunayoshi Sawada... Uważaj na siebie i proszę uśmiechaj się. Uwielbiam twój uśmiech- powiedział bardzo słabo, ledwie słyszalnie, po czym zamknął oczy, Jego serce uderzyło jeszcze 4 razy i całkowicie ucichło... Przez chwilę dało się słyszeć tylko mój urwany oddech. Teraz dopiero dałem radę krzyczeć. Nie potrafiłem przestać, krzyczałem, jęczałem rozpaczliwie, przytulając ciało mojego ukochanego do siebie
- Błagam nie zostawiaj mnie! Co ja bez ciebie zrobię. Nie zostawiaj mnie, bez ciebie jestem nikim, nie dam sobie rady, gdy ciebie nie będzie obok. Tak bardzo cie kocham, jesteś dla mnie wszystkim! Błagam, wróć!- wrzasnąłem, po czym umilkłem i dodałem ledwie słyszalnym nawet dla mnie szeptem- Proszę... wróć, obudź sie...- Jednak on się nie obudził. Jego twarz była spokojna, wyglądał jakby zasnął. Był piękny niczym porcelanowa lalka... Dlaczego nie mógł nią być? Mógłbym postawić go w swoim gabinecie, odwiedzać co dzień i nigdy nie byłby narażony na niebezpieczeństwo. Jego długie rzęsy rzucały delikatny cień na blade, prawie białe policzki. Nie mogłem uwierzyć w to, ze już nigdy jego powieki się nie uniosą, że już nigdy te zielone oczy nie spojrzą na mnie z tym swoim charakterystycznym błyskiem. Nie mogłem uwierzyć w jego śmierć, nie chciałem w to wierzyć. Nigdy w to nie uwierzę...
Minęło pół roku...Cały czas pamiętam tamten dzień, jakby to wszystko zdarzyło się wczoraj.
Pamiętam również jego pogrzeb... Prosta, czarna trumna, ze złotymi wykończeniami... On ubrany w czerwoną koszulę, czarny garnitur otoczony białymi różami... Tyloma ile tylko dałem radę zdobyć. Na niego mógłbym wydać każde pieniądze świata... I znów moja histeria... Znów chciałem tulić do siebie jego zwłoki... Nie chciałem go puścić, przecież należał tylko do mnie. Chciałem go mieć przy sobie nawet po śmierci i pewnie gdyby nie reszta rodziny, to postawiłbym na swoim i jak ten świr trzymałbym go gdzieś w domu. Tak bardzo go kochałem.
Brakowało mi go... Okropnie mi go brakowało. Brakowało mi jego śmiechu. Brakowało mi jego porannego wpadania do mojego gabinetu. Brakowało mi tego jak przychodził gdy byłem już zmęczony papierami, siadał na biurku i z obrażoną miną twierdził że czuje się niedopieszczony. Brakowało mi wtulania się w jego ciało w nocy, Moje łóżko było teraz takie puste. Tęskniłem za jego wzrokiem, za jego głosem, tęskniłem za jego miłością. Tęskniłem za jego sprzeczkami z Haru i Yamamoto... I wiedziałem że reszcie Vongoli też brakuje mojej prawej ręki. Nikt nie odważył się zająć jego stanowiska, pomimo próśb ludzi, żebym znów miał prawą rękę. Każdy z moich strażników wiedział, ze to było wyjątkowe stanowisko i nadal należy do niego i będzie należeć już zawsze. Nie był tylko prawą ręką. Był moim przyjacielem, moim partnerem, kochankiem i moją największą miłością.
Był po prostu moim Hayato.
Widziałem ból w moich oczach co rano, gdy wstawałem z łóżka i patzyłem na nasze wspólne zdjecia. Każdego ranka płakałem, patrząc na jego ubrania w szafie. Nie miałem serca ich wyrzucać, chociaż to wszystko sprawiało mi tak wielki ból. Wchodziłem do łazienki i płakałem jeszcze bardziej patrząc na jego szczoteczkę do zębów, jego perfumy, perfumy którymi spryskałem cała jego poduszke, która teraz marnie starała sie zastąpić mi jego ciepłe ciało. Nocami spałem w jego koszulach, odnajdując w nich najwygodniejsza piżamę jaką w życiu miałem. Reszta rodziny nie potrafiła mi pomóc. Patrzyli mi w oczy w bólem. Dręczyło ich to, ze wyglądam coraz mizerniej. Nie potrafili pogodzić się z tym że nie są w stanie mi pomóc. Nikt nie był w stanie mi pomóc... Próbowałem wszystkiego. Byłem tak załamany, że nawet poszedłem do Mukuro, wybłagałem na nim stworzenie dla mnie iluzji... Z wielkimi oporami zrobił to... Mogłem znów patrzeć na Hayato, mogłem znów spoglądać w te błyszczące zielone oczy, znów widziałem jego uśmiech... Jednak to nie był on... To nie była osoba którą kochałem całym moim sercem.
To nie była moja prawa ręka... To nie był Hayato, który oddał za mnie swoje życie.
I już nigdy go nie spotkam.
Nigdy nie spotkam kogoś takiego jak on...
Już nikt, nigdy nie sklei mojego roztrzaskanego na tysiące kawałeczków serca.
Tylko on by to potrafił.
Ale jego już nie ma.
I nie będzie.
Nigdy....
No ale tak bywa... Mam nadzieję, ze komuś się to spodoba. Z dedykacją dla Matthiasa(Tsu), bo to nasz wspólny pairing... Tak przynajmniej sądzę...
Pisane, podczas słuchania tego:
Miłego czytania i mam nadzieję na komentarze :)
***
- Mówiłem, że masz się nie wtrącać...- szepnąłem cicho. To miał być krzyk. Chciałem na niego krzyczeć, miałem ochotę krzyczeć, drzeć się, zrobić mu awanturę...Moje ciało wypełnione było pragnieniem by wykrzyczeć wszystko co czułem, wszystkie emocje jakie przeszły przez moją głowę w tamtym momencie... Ale nie potrafiłem. Byłem w stanie jedynie wyszeptać to jedno zdanie. Prosiłem... Tak często go prosiłem, żeby się nie wtrącał. Zakazałem mu tego... Miał kategoryczny zakaz wtrącania się w to co robię. Mówiłem, ze dam radę... Więc dlaczego to zrobił? Dlaczego się wtrącił? Dlaczego to się tak potoczyło. Nie chciałem by tak było... Dlaczego padło na niego. Czy musiałbym błagać, żeby wreszcie mnie posłuchał? Czy choć raz mógł mnie posłuchać gdy o coś proszę, a nie wtedy gdy on uzna że tym razem może mnie posłuchać. Gdyby wykonał to polecenie. Gdyby się nie wtrącał... Wszystko potoczyło by się inaczej. Gdyby mnie wysłuchał, nic by się nie stało. A przynajmniej nic nie stałoby się jemu. Nie musiałbym teraz trzymać jego ciała, nie musiałbym przyciskać go do siebie tak kurczowo. Patrzę mu w oczy. Patrzę w te soczyście zielone oczy, które niezmiennie odkąd się poznaliśmy błyszczą radośnie na mój widok. Nawet teraz dostrzegam w nich ten charakterystyczny błysk... A oprócz tego. Och, jak wiele uczuć mógłbym wyczytać z tych oczu... Miłość jaką mnie darzy jest widoczna od razu. Lojalność i zaufanie, to też... Gdybym tylko miał czas, mógłbym w nieskończoność opowiadać o tych cudownych głębokich oczach. Jednak nie mam czasu. Nie teraz, nie kiedy to wszystko się dzieje. Odgarniam mu z twarzy kosmyk włosów. Miękkie, delikatne, a jednocześnie bardzo mocne, srebrne włosy otaczają jego bladą twarz, sprawiając ze wygląda jak piękna, porcelanowa lalka. Teraz jest jeszcze bledszy. Nawet jego delikatne, pełne usta koloru bladego różu nagle stają się jaśniejsze.. Uśmiecha się do mnie... Czy z jego twarzy nigdy nie znika uśmiech? Zawsze gdy na mnie patrzy jego usta są delikatnie wygięte w najpiękniejszym uśmiechu jaki kiedykolwiek widziałem. Nie potrafię oderwać od niego wzroku
- Wiem, ze mówiłeś- szepcze, cały czas się uśmiechając. Po chwili przez jego twarz przechodzi grymas bólu a on odgina się na bok i wypluwa sporą ilość krwi. Gdy się prostuje, widzę jak po jego brodzie ścieka stróżka posoki, jednak na jego twarzy wciąż widnieje jedna i ta sama mina.
- Więc dlaczego to zrobiłeś?- spytałem, przyciskając go mocniej do siebie, delikatnie rękawem koszuli ocierając krew z jego twarzy. Nie mogłem, nie chciałem uwierzyć w to co się działo. A przecież cały czas powtarzałem sobie że jestem przygotowany na takie wydarzenie... Ale nie byłem. Do tego nie ta się przygotować.. Nigdy nie byłbym gotowy na to. Nigdy nie chciałem by to się zdarzyło. Dlaczego tak wcześnie? Dlaczego teraz? Przecież mieliśmy przed sobą jeszcze tyle czasu, jeszcze tyle mogliśmy razem zrobić. Dlaczego padło na nas?
- Bo ratowałem ciebie, Najdroższy- wiedziałem, ze to powie, wiedziałem. Czułem to... Dlaczego musiał to powiedzieć? Dlaczego to zrobił? Dlaczego? Nie prosiłem o to- No już... Cicho kochanie, nie płacz, nic się nie stało..- mówi cicho, jakby brakowało mu sił. Nic się nie stało?! To jest nic? Jak on może być taki spokojny? Dopiero teraz dostrzegam, ze po moich policzkach skapują łzy spadając na jego rozchylone delikatnie, blade usta. Jest taki piękny, nawet teraz... Opadam na kolana, nie mogąc już stać, nie czuję nóg, nie czuje nic, oprócz jego słabnącego serca... Bije coraz wolniej, coraz spokojniej. Przyciskam jego ciało blisko siebie, szlochając, łzami mocząc jego marynarkę. Czuję jak jego krew znaczy moje ubranie, jak wypływa z rany na jego brzuchu.
- Prosiłem byś się nie wtrącał. To ja powinienem być ranny, to ja powinienem dostać nie ty- wyrzucam z siebie, nawet na chwilę nie przestając płakać. A on się cały czas uśmiecha. Wyciąga delikatnie rękę, kładzie ją na moim mokrym od łez policzku i przesuwa palcami po moich drżących wargach
- Jaką prawą ręką bym był, gdybym nie uratował swojego Dziesiątego przed strzałem?- mówi cicho, a ja płacze coraz bardziej. Dlaczego nawet teraz on musi tak o mnie dbać.? Wolałbym być postrzelony, niż patrzeć na to co się z nim dzieje. To ja powinienem być na jego miejscu, to moje serce powinno bić coraz wolniej, nie jego
- Jesteś głupi. Jesteś taki głupi Hayato- mówię cicho i przyciskam swoje usta do jego warg. Nie obchodzi mnie metaliczny posmak krwi w jego ustach, nie obchodzi mnie nic, po za tym pocałunkiem, poza naszym ostatnim pocałunkiem. Czuję jak jego wargi delikatnie się rozchylają, jak subtelnie i czule odwzajemnia pocałunek. Nie mogę zbyt długo rozkoszować sie jego ustami, chcę go jeszcze usłyszeć. Chcę by mówił do mnie, chcę by ze mną został, choć wiem że to przecież niemożliwe. Patrzę na niego zapłakanymi oczyma, moje powieki są czerwone i opuchnięte, jednak nie obchodzi mnie to. Szarowłosy ponownie pluje krwią, czuje że zaraz to sie skończy, jednak nie chcę dopuścić do siebie tej mysli- Tak bardzo cię kocham Hayato, błagam zostań ze mną- ta prośba brzmi dosłownie jak jęk rozpaczy. Na powrót moja twarz zalewa się łzami, które od razu ścieram dłonią. A on tylko patrzy na mnie ciepło, a jego oczy błyszczą tak jak zwykle, tak jak za każdym razem gdy na mnie patrzył.
- Będę tęsknił.. Bardzo będę tęsknił- wyszeptał Gokudera, a po jego policzku spłynęła jedna samotna łza- Kocham cię, Tsunayoshi Sawada... Uważaj na siebie i proszę uśmiechaj się. Uwielbiam twój uśmiech- powiedział bardzo słabo, ledwie słyszalnie, po czym zamknął oczy, Jego serce uderzyło jeszcze 4 razy i całkowicie ucichło... Przez chwilę dało się słyszeć tylko mój urwany oddech. Teraz dopiero dałem radę krzyczeć. Nie potrafiłem przestać, krzyczałem, jęczałem rozpaczliwie, przytulając ciało mojego ukochanego do siebie
- Błagam nie zostawiaj mnie! Co ja bez ciebie zrobię. Nie zostawiaj mnie, bez ciebie jestem nikim, nie dam sobie rady, gdy ciebie nie będzie obok. Tak bardzo cie kocham, jesteś dla mnie wszystkim! Błagam, wróć!- wrzasnąłem, po czym umilkłem i dodałem ledwie słyszalnym nawet dla mnie szeptem- Proszę... wróć, obudź sie...- Jednak on się nie obudził. Jego twarz była spokojna, wyglądał jakby zasnął. Był piękny niczym porcelanowa lalka... Dlaczego nie mógł nią być? Mógłbym postawić go w swoim gabinecie, odwiedzać co dzień i nigdy nie byłby narażony na niebezpieczeństwo. Jego długie rzęsy rzucały delikatny cień na blade, prawie białe policzki. Nie mogłem uwierzyć w to, ze już nigdy jego powieki się nie uniosą, że już nigdy te zielone oczy nie spojrzą na mnie z tym swoim charakterystycznym błyskiem. Nie mogłem uwierzyć w jego śmierć, nie chciałem w to wierzyć. Nigdy w to nie uwierzę...
Minęło pół roku...Cały czas pamiętam tamten dzień, jakby to wszystko zdarzyło się wczoraj.
Pamiętam również jego pogrzeb... Prosta, czarna trumna, ze złotymi wykończeniami... On ubrany w czerwoną koszulę, czarny garnitur otoczony białymi różami... Tyloma ile tylko dałem radę zdobyć. Na niego mógłbym wydać każde pieniądze świata... I znów moja histeria... Znów chciałem tulić do siebie jego zwłoki... Nie chciałem go puścić, przecież należał tylko do mnie. Chciałem go mieć przy sobie nawet po śmierci i pewnie gdyby nie reszta rodziny, to postawiłbym na swoim i jak ten świr trzymałbym go gdzieś w domu. Tak bardzo go kochałem.
Brakowało mi go... Okropnie mi go brakowało. Brakowało mi jego śmiechu. Brakowało mi jego porannego wpadania do mojego gabinetu. Brakowało mi tego jak przychodził gdy byłem już zmęczony papierami, siadał na biurku i z obrażoną miną twierdził że czuje się niedopieszczony. Brakowało mi wtulania się w jego ciało w nocy, Moje łóżko było teraz takie puste. Tęskniłem za jego wzrokiem, za jego głosem, tęskniłem za jego miłością. Tęskniłem za jego sprzeczkami z Haru i Yamamoto... I wiedziałem że reszcie Vongoli też brakuje mojej prawej ręki. Nikt nie odważył się zająć jego stanowiska, pomimo próśb ludzi, żebym znów miał prawą rękę. Każdy z moich strażników wiedział, ze to było wyjątkowe stanowisko i nadal należy do niego i będzie należeć już zawsze. Nie był tylko prawą ręką. Był moim przyjacielem, moim partnerem, kochankiem i moją największą miłością.
Był po prostu moim Hayato.
Widziałem ból w moich oczach co rano, gdy wstawałem z łóżka i patzyłem na nasze wspólne zdjecia. Każdego ranka płakałem, patrząc na jego ubrania w szafie. Nie miałem serca ich wyrzucać, chociaż to wszystko sprawiało mi tak wielki ból. Wchodziłem do łazienki i płakałem jeszcze bardziej patrząc na jego szczoteczkę do zębów, jego perfumy, perfumy którymi spryskałem cała jego poduszke, która teraz marnie starała sie zastąpić mi jego ciepłe ciało. Nocami spałem w jego koszulach, odnajdując w nich najwygodniejsza piżamę jaką w życiu miałem. Reszta rodziny nie potrafiła mi pomóc. Patrzyli mi w oczy w bólem. Dręczyło ich to, ze wyglądam coraz mizerniej. Nie potrafili pogodzić się z tym że nie są w stanie mi pomóc. Nikt nie był w stanie mi pomóc... Próbowałem wszystkiego. Byłem tak załamany, że nawet poszedłem do Mukuro, wybłagałem na nim stworzenie dla mnie iluzji... Z wielkimi oporami zrobił to... Mogłem znów patrzeć na Hayato, mogłem znów spoglądać w te błyszczące zielone oczy, znów widziałem jego uśmiech... Jednak to nie był on... To nie była osoba którą kochałem całym moim sercem.
To nie była moja prawa ręka... To nie był Hayato, który oddał za mnie swoje życie.
I już nigdy go nie spotkam.
Nigdy nie spotkam kogoś takiego jak on...
Już nikt, nigdy nie sklei mojego roztrzaskanego na tysiące kawałeczków serca.
Tylko on by to potrafił.
Ale jego już nie ma.
I nie będzie.
Nigdy....
niedziela, 25 sierpnia 2013
Dream... [One Shot]
Hum... Drugi One Shot w ciągu tygodnia... A na rozdziałowe to siły nie mam... Ech, no tak, bo to ja.
Miłego czytania...
Polecam słuchać do czytania: http://www.youtube.com/watch?v=7Pwr45RbB-s
- Proszę... Zostawcie go, błagam...- płakałem... Tak bardzo płakałem. Całą twarz miałem zalaną łzami, moje oczy były całe czerwone, a głos był wilgotny. Mój szloch był jednym z niewielu dźwięków które rozcinały ciszę tej cudownej, sierpniowej nocy. Cudownej... aż do teraz. Nie potrafiłem uwierzyć w to co widzę... Dlaczego to zdarzyło się właśnie nam, co takiego złego zrobiliśmy, że to nas spotykają najgorsze rzeczy... Czy nie wystarczająco już życie nas skopało, gdy rodziny porzuciły nas po tym jak przyznaliśmy się do swojej orientacji? Czy to nie było dla nas wystarczającym ciosem? Najwidoczniej nie...
Los z nas zadrwił, widząc jak szybko poradziliśmy sobie po tamtych wydarzeniach i teraz postanowił zgotować nam to...Tylko dlaczego akurat tego dnia? Przecież to miał być najpiękniejszy dzień w naszym dotychczasowym życiu... To już był trzy lata, trzy lata w czasie których niezmiennie go kochałem, a moje uczucie nawet na moment nie zmalało ani nie przygasło. Trzy lata od kiedy on obdarzył mnie tym samym uczuciem... Trzy najszczęśliwsze lata naszego życia. A dziś właśnie miał się zaczynać nowy, czwarty rok, naszego wspólnego szczęścia Od ponad półtora roku mieszkaliśmy razem. Nasze wspólne mieszkanie to było moje jedyne, bezpieczne miejsce na świecie. Tam czułem się bezpieczny, otoczony miłością, płynącą z każdego miejsca które urządziliśmy razem. To tam wracałem zaraz po skończonych zajęciach na uczelni, tylko po to by zdążyć ze zrobieniem ci obiadu zanim wrócisz z pracy. Za każdym razem powtarzałeś, ze uwielbiasz moją kuchnię. Do teraz pamiętam, jak mówiłeś to na początku, krzywiąc się gdy moje potrawy były jeszcze ledwo jadalne, jednak ty i tak zjadałeś całe porcje, wiedząc, ze wtedy robi mi się miło. Obiady, Śniadania, czy masaże, to było tak mało... Tak mało mogłem ci dać w zamian za to że pracowałeś by nas utrzymać. A ty zawsze powtarzałeś, że zawsze sobie poradzimy... Wierzyłem w to... Wiedziałem, ze moje wsparcie jest ci bardzo potrzebne. Dzięki temu wsparciu mogłeś rozwijać swoją małą firmę, tak że teraz naprawdę łatwo nam się żyło. A ja wciąż się uczyłem... Miałem zamiar być projektantem... Uwielbiałem rysować. Całe moje biurko było w zarysowanych kartach. Czasami były to naprawdę dziwne, czasami normalniejsze projekty, a czasami po prostu twoja twarz... Uwielbiałem cię rysować, oraz robić ci zdjęcia...
W pewnym momencie nawet przestałeś się bronić i zasłaniać twarz dłońmi wiedząc że ja i tak nie odpuszczę i zrobię ci zdjęcie... Nasze życie stało się takie proste, pomimo tego, że mieliśmy tylko siebie nawzajem i nikogo innego. Co prawda, czasami zdarzały się gorsze chwile, lub burzowe dni,jednak za każdym razem dawaliśmy radę je przezwyciężyć, dzięki czemu stawaliśmy się coraz silniejsi.
A teraz?
Teraz obserwowałem jak moje dotychczasowe życie całkowicie znika, zamienia się w piekło. Patrzyłem jak moja największa w życiu miłość, jak moje ukochane Słońce umiera...
Dlaczego oni przyczepili się właśnie do nas, przecież niczym się nie wyróżnialiśmy?Może tylko strojami, jednak patrząc na innych wracających z festiwalu ludzi, również nie odstawaliśmy za bardzo idąc razem ubrani Yukaty które kupiliśmy kiedyś w komplecie, tak by pasowały do siebie kolorystycznie. Czy chodziło o to, że trzymaliśmy się za ręce? A może byliśmy zbyt radośni? No ale jak nie być radosnym gdy właśnie w dniu trzeciej rocznicy związku odbywa się letni festiwal w Kioto?
Niestety, nie miałem za dużo czasu, by zastanawiać się nad tym dlaczego to właśnie na nas padło... Jeden z młodych chłopaków, skoczył na mnie... Zdążyłam się zasłonić, jednak.... No właśnie, gdzie cios? Nie poczułem ciosu... Niepewnie podniosłem wzrok, z zaskoczeniem dostrzegając że napastnik leży na ziemi a tuż przede mną stoi mój ukochany z wyciągniętą ręką. Jak zwykle, jak zwykle to ty nas wyciągasz z kłopotów. Dlaczego natura obdarzyła mnie taką drobna budową ciała? Dlaczego sam nie mogłem nigdy sobie poradzić nawet z takim przeciwnikiem. Znów to ty musiałeś się narażać... Zaraz za leżącym na ziemi napastnikiem pojawiło się dodatkowo trzech chłopaków, nie wyglądających na zadowolonych z takiego obrotu sprawy. Rzucili się razem na mojego Skarba, podczas gdy ten zdążył mnie jedynie odepchnąć metr dalej, nim został zaatakowany. Zaskoczony upadłem na ziemie i od razu odsunąłem się pod ścianę budynku obok którego szliśmy, ze strachem obserwując jak mój ukochany powoli przestaje dawać sobie radę z tymi mężczyznami. Zacząłem szlochać, potwornie szlochać. Błagałem ich, żeby przestali, żeby go puścili, jednak oni nadal kopali go i bili, nie zwracając uwagi na jego pełne bólu jęki... Nie mogłem uwierzyć w to co widzę... Szczególnie gdy z jego ust zaczęła cieknąć krew. Szczególnie gdy jeden z mężczyzn wbił mu nóż pod żebra. Wtedy po prostu wpadłem w histerię. Dlaczego oni to robili? Dlaczego oni mu to robili? Dlaczego nie mogli zostawić nas w spokoju. W końcu, chyba moje modlitwy zostały wysłuchane, bo cała czwórka uciekła zostawiając Moje Słoneczko po prostu na ziemi. Od razu d niego podbiegłem. Wyglądał strasznie, cały był skatowany, wiele miejsc na jego ciele już zaczynało sinieć, oko miał podbite, a wargę pękniętą. nie mogłem przestać płakać patrząc na niego, nie byłem w stanie sie powstrzymać. Ryczałem jak dziecko, a moje łzy spadały na jego twarz. Widziałem jak z rany na brzuchu cieknie krew... Jednak bardzo nie chciałem tego widzieć, chciałem by tej rany nie było. Zasłaniałem ją rękami, próbowałem tamować, jednak to nic nie dawało. Ta przeklęta krew wciąż ciekła, nie mogłem nic na to poradzić. W pewnym momencie to ty mnie powstrzymałeś... Złapałeś moją dłoń, którą przyciskałem do twojego boku i delikatnie ułożyłeś ją na swoim policzku. Nie obchodziło cię to, że cała moja ręka był pobrudzona twoją krwią. Po prostu jeszcze raz chciałeś poczuć mój dotyk. Oparłem cię o swój tors, ciągle powtarzając, że wszystko będzie w porządku, że wyjdziesz z tego a ty jedynie uśmiechając się delikatnie poprosiłeś bym cie pocałował jeszcze raz. Od razu, bez mrugnięcia okiem wykonałem twoją prośbę. Pocałowałem twoje słodkie, teraz brudne od krwi wargi, tak delikatnie jakbym bał się, ze zaraz możesz się rozpaść w moich ramionach, co zresztą bardzo nie odbiegało od rzeczywistości. Czułem jak odwzajemniasz pieszczotę, chciałem tego nigdy nie przerywać, chciałem tak zostać, jednak to ty się odsunąłeś... Wiedziałem, ze to już długo nie potrwa, jednak wciąż miałem nadzieję, że jakiś cud sprawi, że wszystko będzie w porządku. Znów spojrzałem w twoje piękne, jakby zmęczone oczy, dostrzegając w nich bezgraniczny smutek, ale i coś jeszcze... Coś jakby pogodzenie się ze swoim losem. Znów się do mnie uśmiechnąłeś, tym razem bardzo smutno, jednocześnie kładąc dłoń na moim policzku.
- Kocham cie, mój Aniele... I zawsze będę cię kochał, nieważne co się stanie. Proszę, uważaj na siebie- szepnął słabo, a zaraz potem jego powieki się zamknęły. I wiedziałem...
Wiedziałem, ze już nigdy się nie otworzą. Już nigdy nie spojrzysz na mnie swoimi ciepłymi, brązowymi oczami, już nigdy nie usłyszę twojego śmiechu. Już nigdy nie wrócisz do domu po pracy. Już nigdy nie zobaczę twojej zaspanej twarzy, podając ci kawę, już nigdy mnie nie przytulisz, nie pocałujesz, nigdy już nie poczuję twojego dotyku, twoich ust na swoim ciele. Już teraz nie mogłem się powstrzymać, nie potrafiłem. To co wydobywało się z mojego gardła to już nie był płacz, ani szloch. To po prostu był ryk. Ryk brzmiący jak zranione zwierzę. Bo właśnie tak się czułem, jak potwornie zranione, skrzywdzone zwierzę. Tuliłem twoje ciało, cały czas obsypując pocałunkami twoją spokojną twarz. A potem już tylko krzyczałem.
Krzyczałem z rozpaczy
- Kochanie... Znów miałem ten zły sen- mruknąłem, kładąc dłoń na twojej połowie łóżka i zaskoczony obróciłem głowę, nie czując twojego ciała obok. Jak to? Dlaczego?- Kochanie gdzie jesteś?- Krzyknąłem, myśląc, że może po coś wstałeś, zaraz jednak ze zdwojoną siłą uderzyły we mnie wszystkie wspomnienia.
Lato, sierpień, noc, Kioto, letni festiwal... Ty i ja... I tamci ludzie. Wspomnienia tamtej strasznej nocy przelewały się przez moją głowę, sprawiając ze z mojego gardła wyrwał się potworny szloch. Od tamtego wydarzenia minęły już dwa miesiące. Umarłeś na moich rękach... Znalazł nas jakiś przechodzień, zaniepokojony tym ze siedzę, szlochając i bujając twoim ciałem. Kilka dni później był pogrzeb. Zjawiła się nawet twoja rodzina... Niektórzy płakali, niektórzy wyglądali naprawdę żałośnie, jednak nic nie równało się ze mną... Od twojej śmierci aż do pogrzebu prawie nie spałem... Nic też nie zjadłem. Jedynie płakałem, piłem i wymiotowałem na zmianę...Nie potrafiłem sobie poradzić z tym, że już cie nie będzie.
Od dnia twojej śmierci każdej nocy śni mi się tamto wydarzenie, każdej nocy marznę, bo nie ma mnie kto ogrzać. Każdego dnia nie mam po co, nie mam dla kogo wstawać, nie mam dla kogo gotować, sprzątać. Moje życie zamieniło się w ruinę, rzuciłem studia, przestałem dbać o cokolwiek. Po prostu siedziałem całymi dniami w domu, tuląc się do poduszki, wciąż jeszcze przesiąkniętej twoim zapachem, płacząc w nią i prosząc cie, żebyś do mnie wrócił, żebyś mnie nie zostawiał.
A jednak wciąż żyłem... Byłem zbyt tchórzliwy żeby ze sobą skończyć... Po za tym wiedziałem,że chciałbyś żebym żył... Jednak co to jest za życie....
Bo jak ma żyć anioł, któremu ktoś uciął mu skrzydła?
Miłego czytania...
Polecam słuchać do czytania: http://www.youtube.com/watch?v=7Pwr45RbB-s
- Proszę... Zostawcie go, błagam...- płakałem... Tak bardzo płakałem. Całą twarz miałem zalaną łzami, moje oczy były całe czerwone, a głos był wilgotny. Mój szloch był jednym z niewielu dźwięków które rozcinały ciszę tej cudownej, sierpniowej nocy. Cudownej... aż do teraz. Nie potrafiłem uwierzyć w to co widzę... Dlaczego to zdarzyło się właśnie nam, co takiego złego zrobiliśmy, że to nas spotykają najgorsze rzeczy... Czy nie wystarczająco już życie nas skopało, gdy rodziny porzuciły nas po tym jak przyznaliśmy się do swojej orientacji? Czy to nie było dla nas wystarczającym ciosem? Najwidoczniej nie...
Los z nas zadrwił, widząc jak szybko poradziliśmy sobie po tamtych wydarzeniach i teraz postanowił zgotować nam to...Tylko dlaczego akurat tego dnia? Przecież to miał być najpiękniejszy dzień w naszym dotychczasowym życiu... To już był trzy lata, trzy lata w czasie których niezmiennie go kochałem, a moje uczucie nawet na moment nie zmalało ani nie przygasło. Trzy lata od kiedy on obdarzył mnie tym samym uczuciem... Trzy najszczęśliwsze lata naszego życia. A dziś właśnie miał się zaczynać nowy, czwarty rok, naszego wspólnego szczęścia Od ponad półtora roku mieszkaliśmy razem. Nasze wspólne mieszkanie to było moje jedyne, bezpieczne miejsce na świecie. Tam czułem się bezpieczny, otoczony miłością, płynącą z każdego miejsca które urządziliśmy razem. To tam wracałem zaraz po skończonych zajęciach na uczelni, tylko po to by zdążyć ze zrobieniem ci obiadu zanim wrócisz z pracy. Za każdym razem powtarzałeś, ze uwielbiasz moją kuchnię. Do teraz pamiętam, jak mówiłeś to na początku, krzywiąc się gdy moje potrawy były jeszcze ledwo jadalne, jednak ty i tak zjadałeś całe porcje, wiedząc, ze wtedy robi mi się miło. Obiady, Śniadania, czy masaże, to było tak mało... Tak mało mogłem ci dać w zamian za to że pracowałeś by nas utrzymać. A ty zawsze powtarzałeś, że zawsze sobie poradzimy... Wierzyłem w to... Wiedziałem, ze moje wsparcie jest ci bardzo potrzebne. Dzięki temu wsparciu mogłeś rozwijać swoją małą firmę, tak że teraz naprawdę łatwo nam się żyło. A ja wciąż się uczyłem... Miałem zamiar być projektantem... Uwielbiałem rysować. Całe moje biurko było w zarysowanych kartach. Czasami były to naprawdę dziwne, czasami normalniejsze projekty, a czasami po prostu twoja twarz... Uwielbiałem cię rysować, oraz robić ci zdjęcia...
W pewnym momencie nawet przestałeś się bronić i zasłaniać twarz dłońmi wiedząc że ja i tak nie odpuszczę i zrobię ci zdjęcie... Nasze życie stało się takie proste, pomimo tego, że mieliśmy tylko siebie nawzajem i nikogo innego. Co prawda, czasami zdarzały się gorsze chwile, lub burzowe dni,jednak za każdym razem dawaliśmy radę je przezwyciężyć, dzięki czemu stawaliśmy się coraz silniejsi.
A teraz?
Teraz obserwowałem jak moje dotychczasowe życie całkowicie znika, zamienia się w piekło. Patrzyłem jak moja największa w życiu miłość, jak moje ukochane Słońce umiera...
Dlaczego oni przyczepili się właśnie do nas, przecież niczym się nie wyróżnialiśmy?Może tylko strojami, jednak patrząc na innych wracających z festiwalu ludzi, również nie odstawaliśmy za bardzo idąc razem ubrani Yukaty które kupiliśmy kiedyś w komplecie, tak by pasowały do siebie kolorystycznie. Czy chodziło o to, że trzymaliśmy się za ręce? A może byliśmy zbyt radośni? No ale jak nie być radosnym gdy właśnie w dniu trzeciej rocznicy związku odbywa się letni festiwal w Kioto?
Niestety, nie miałem za dużo czasu, by zastanawiać się nad tym dlaczego to właśnie na nas padło... Jeden z młodych chłopaków, skoczył na mnie... Zdążyłam się zasłonić, jednak.... No właśnie, gdzie cios? Nie poczułem ciosu... Niepewnie podniosłem wzrok, z zaskoczeniem dostrzegając że napastnik leży na ziemi a tuż przede mną stoi mój ukochany z wyciągniętą ręką. Jak zwykle, jak zwykle to ty nas wyciągasz z kłopotów. Dlaczego natura obdarzyła mnie taką drobna budową ciała? Dlaczego sam nie mogłem nigdy sobie poradzić nawet z takim przeciwnikiem. Znów to ty musiałeś się narażać... Zaraz za leżącym na ziemi napastnikiem pojawiło się dodatkowo trzech chłopaków, nie wyglądających na zadowolonych z takiego obrotu sprawy. Rzucili się razem na mojego Skarba, podczas gdy ten zdążył mnie jedynie odepchnąć metr dalej, nim został zaatakowany. Zaskoczony upadłem na ziemie i od razu odsunąłem się pod ścianę budynku obok którego szliśmy, ze strachem obserwując jak mój ukochany powoli przestaje dawać sobie radę z tymi mężczyznami. Zacząłem szlochać, potwornie szlochać. Błagałem ich, żeby przestali, żeby go puścili, jednak oni nadal kopali go i bili, nie zwracając uwagi na jego pełne bólu jęki... Nie mogłem uwierzyć w to co widzę... Szczególnie gdy z jego ust zaczęła cieknąć krew. Szczególnie gdy jeden z mężczyzn wbił mu nóż pod żebra. Wtedy po prostu wpadłem w histerię. Dlaczego oni to robili? Dlaczego oni mu to robili? Dlaczego nie mogli zostawić nas w spokoju. W końcu, chyba moje modlitwy zostały wysłuchane, bo cała czwórka uciekła zostawiając Moje Słoneczko po prostu na ziemi. Od razu d niego podbiegłem. Wyglądał strasznie, cały był skatowany, wiele miejsc na jego ciele już zaczynało sinieć, oko miał podbite, a wargę pękniętą. nie mogłem przestać płakać patrząc na niego, nie byłem w stanie sie powstrzymać. Ryczałem jak dziecko, a moje łzy spadały na jego twarz. Widziałem jak z rany na brzuchu cieknie krew... Jednak bardzo nie chciałem tego widzieć, chciałem by tej rany nie było. Zasłaniałem ją rękami, próbowałem tamować, jednak to nic nie dawało. Ta przeklęta krew wciąż ciekła, nie mogłem nic na to poradzić. W pewnym momencie to ty mnie powstrzymałeś... Złapałeś moją dłoń, którą przyciskałem do twojego boku i delikatnie ułożyłeś ją na swoim policzku. Nie obchodziło cię to, że cała moja ręka był pobrudzona twoją krwią. Po prostu jeszcze raz chciałeś poczuć mój dotyk. Oparłem cię o swój tors, ciągle powtarzając, że wszystko będzie w porządku, że wyjdziesz z tego a ty jedynie uśmiechając się delikatnie poprosiłeś bym cie pocałował jeszcze raz. Od razu, bez mrugnięcia okiem wykonałem twoją prośbę. Pocałowałem twoje słodkie, teraz brudne od krwi wargi, tak delikatnie jakbym bał się, ze zaraz możesz się rozpaść w moich ramionach, co zresztą bardzo nie odbiegało od rzeczywistości. Czułem jak odwzajemniasz pieszczotę, chciałem tego nigdy nie przerywać, chciałem tak zostać, jednak to ty się odsunąłeś... Wiedziałem, ze to już długo nie potrwa, jednak wciąż miałem nadzieję, że jakiś cud sprawi, że wszystko będzie w porządku. Znów spojrzałem w twoje piękne, jakby zmęczone oczy, dostrzegając w nich bezgraniczny smutek, ale i coś jeszcze... Coś jakby pogodzenie się ze swoim losem. Znów się do mnie uśmiechnąłeś, tym razem bardzo smutno, jednocześnie kładąc dłoń na moim policzku.
- Kocham cie, mój Aniele... I zawsze będę cię kochał, nieważne co się stanie. Proszę, uważaj na siebie- szepnął słabo, a zaraz potem jego powieki się zamknęły. I wiedziałem...
Wiedziałem, ze już nigdy się nie otworzą. Już nigdy nie spojrzysz na mnie swoimi ciepłymi, brązowymi oczami, już nigdy nie usłyszę twojego śmiechu. Już nigdy nie wrócisz do domu po pracy. Już nigdy nie zobaczę twojej zaspanej twarzy, podając ci kawę, już nigdy mnie nie przytulisz, nie pocałujesz, nigdy już nie poczuję twojego dotyku, twoich ust na swoim ciele. Już teraz nie mogłem się powstrzymać, nie potrafiłem. To co wydobywało się z mojego gardła to już nie był płacz, ani szloch. To po prostu był ryk. Ryk brzmiący jak zranione zwierzę. Bo właśnie tak się czułem, jak potwornie zranione, skrzywdzone zwierzę. Tuliłem twoje ciało, cały czas obsypując pocałunkami twoją spokojną twarz. A potem już tylko krzyczałem.
Krzyczałem z rozpaczy
***
Nocną ciszę przerwał wrzask, towarzyszący mojemu przebudzeniu. Znów miałem ten koszmar. Jak bardzo go nienawidziłem. Usiadłem, podwijając nogi pod brodę i zasłaniając twarz dłońmi, czując na nich pozostałości łez.Nienawidziłem, kiedy śniła mi się twoja śmierć, to zawsze było dla mnie koszmarne.- Kochanie... Znów miałem ten zły sen- mruknąłem, kładąc dłoń na twojej połowie łóżka i zaskoczony obróciłem głowę, nie czując twojego ciała obok. Jak to? Dlaczego?- Kochanie gdzie jesteś?- Krzyknąłem, myśląc, że może po coś wstałeś, zaraz jednak ze zdwojoną siłą uderzyły we mnie wszystkie wspomnienia.
Lato, sierpień, noc, Kioto, letni festiwal... Ty i ja... I tamci ludzie. Wspomnienia tamtej strasznej nocy przelewały się przez moją głowę, sprawiając ze z mojego gardła wyrwał się potworny szloch. Od tamtego wydarzenia minęły już dwa miesiące. Umarłeś na moich rękach... Znalazł nas jakiś przechodzień, zaniepokojony tym ze siedzę, szlochając i bujając twoim ciałem. Kilka dni później był pogrzeb. Zjawiła się nawet twoja rodzina... Niektórzy płakali, niektórzy wyglądali naprawdę żałośnie, jednak nic nie równało się ze mną... Od twojej śmierci aż do pogrzebu prawie nie spałem... Nic też nie zjadłem. Jedynie płakałem, piłem i wymiotowałem na zmianę...Nie potrafiłem sobie poradzić z tym, że już cie nie będzie.
Od dnia twojej śmierci każdej nocy śni mi się tamto wydarzenie, każdej nocy marznę, bo nie ma mnie kto ogrzać. Każdego dnia nie mam po co, nie mam dla kogo wstawać, nie mam dla kogo gotować, sprzątać. Moje życie zamieniło się w ruinę, rzuciłem studia, przestałem dbać o cokolwiek. Po prostu siedziałem całymi dniami w domu, tuląc się do poduszki, wciąż jeszcze przesiąkniętej twoim zapachem, płacząc w nią i prosząc cie, żebyś do mnie wrócił, żebyś mnie nie zostawiał.
A jednak wciąż żyłem... Byłem zbyt tchórzliwy żeby ze sobą skończyć... Po za tym wiedziałem,że chciałbyś żebym żył... Jednak co to jest za życie....
Bo jak ma żyć anioł, któremu ktoś uciął mu skrzydła?
czwartek, 22 sierpnia 2013
Do you remember? [One Shot] (Saruhiko Fushimi x Misaki Yata)
Specjalnie dla mojego Fuśka, fanfick pisany z perspektywy.... właśnie jego ><
Miłego czytania~
***
Znów to samo...
A tym razem miało być inaczej...
Obiecaliśmy sobie, ze w końcu coś zmienimy. Jak zwykle nam się nie udało. Ale nie winie cię za to. Obaj jesteśmy tak samo tchórzliwi. Obaj tak samo mocno boimy się konsekwencji. Ja boję się opinii innych. Ty boisz się o mnie i moją przyszłość. Jak zwykle zresztą.
Nigdy nie martwiłeś się o siebie, zawsze gdy coś się działo, to o mnie najpierw dbałeś. Nawet w czasach szkolnych. Myślałeś wtedy, że tego nie widzę... Starałeś się to ukryć, byłeś niedotykalski i opryskliwy, jednak ja i tak wiedziałem swoje.
Pamiętam jak powiedziałem ci, ze widzę twoje zachowanie. Jak pierwszy raz nazwałem cię Tsundere... Byłeś wtedy cały czerwony na twarzy, zacząłeś na mnie krzyczeć, sprzeciwiać się, mówić, że to nieprawda. Nawet chciałeś mnie bić. A ja stałem i chichotałem, a potem po prostu się roześmiałem. Jak mogłem wtedy myśleć że to śmieszne, ze twój rumieniec jest śmieszny? Jak mogłem uważać to za zabawne, podczas gdy w tej chwili jest to dla mnie jeden z najpiękniejszych widoków na całym świecie.
Czemu to wszystko tak dokładnie pamiętam? Ciekawi mnie czy ty też to pamiętasz.
Czy liczyłeś ile razy nazwałem cię Tsundere. I wiesz co? Pewnie robiłbym to do tej pory i śmiałbym się z ciebie dalej, jednak wtedy u mnie gdy podczas oglądania filmu zasnąłeś z głową na moim ramieniu... Wtedy byłeś taki słodki... Nie mogłem się powstrzymać przed delikatnym muśnięciem palcami skóry twojego policzka, przed odgarnięciem ci włosów z twarzy. Twoja śpiąca twarz, wydawała mi się taka piękna. Twoja skóra była taka miękka i jasna, aż chciałem znów poczuć ją pod palcami. Jednak bałem się trochę... Bałem się, że gdy obudzisz się... Znów na mnie nakrzyczysz, ze się ode mnie odwrócisz... Bałem się, ze wyjdę na samolubnego, dotykając cię, przyglądając ci się podczas gdy spałeś... Nawet nie wiesz jak się bałem, gdy wtedy, gdy jeszcze byłeś w objęciach Morfeusza, delikatnie zetknąłem nasze usta. I nawet sobie nie wyobrażasz... No może sobie wyobrażasz, jak bardzo szczęśliwy byłem gdy uchyliłeś powieki i odwzajemniłeś mój pocałunek, rumieniąc się na całej twarzy...
A potem... Okazało się, ze to był tylko jednorazowy incydent... Obaj nie chcieliśmy potem o tym rozmawiać. Pewnie nawet z tego samego powodu... Ale teraz wiem, nie kochałem cię... Teraz jestem tego pewny. Ty byłeś we mnie potwornie zakochany, jednak ja na początku nie czułem do ciebie nic specjalnego... A potem, z czasem. Z czasem to zauważyłem. Zauważyłem wszystkie twoje zachowania których do tej pory nie widziałem. Zauważyłam jak dzielisz słodycze miedzy nas, tak że zawsze dostawałem większą część, jak oddajesz mi trochę mięsa ze swojego bento, w zamian za warzywa, wiedząc że ich nienawidzę, jak obrażasz się, jednak nie po to by się do mnie nie odzywać, tylko dlatego, ze chcesz się przytulić jednak nie potrafisz powiedzieć tego otwarcie. To mnie trochę zaskoczyło...
A potem... zaprosiłem cię na randkę.
Pamiętam to tak, jakby to było wczoraj... Wyglądałeś tak ładnie, ubrałeś się zupełnie inaczej niż zwykle, biło od ciebie na kilometr pragnieniem by mi się podobać. A ja? Ja wyglądałem jak zwykle... Zwykła koszula, zwykłe dżinsy. Chyba byłeś tym trochę zawiedziony, sądziłeś, że ja też się odstawię. Pewnie wtedy pomyślałeś sobie, ze robię to z litości... Nie chciałem, żebyś tak pomyślał... Jednak chyba udało mi się to potem ci wynagrodzić. Chyba to pamiętasz, prawda? Powinieneś to pamiętać i to całkiem dobrze. Ta uliczka gdzie zawsze przesiadywaliśmy po szkole. Wtedy też cię tam zabrałem... Pamiętasz jak słodko zarumieniony byłeś, gdy oparłem cię o ścianę i zacząłem całować? A pamiętasz jak chętnie odwzajemniałeś moje pocałunki? Na pewno pamiętasz. Na pewno pamiętasz też to jak często potem nocowaliśmy u siebie.I tu znów, jak zwykle. Na początku nie było nic... Po prostu przychodziłeś do mnie, lub ja do ciebie i spaliśmy, przytuleni do siebie... Jednak potem to było za mało i o dziwo, tym razem to dla mnie było za mało, to ja chciałem więcej. To ja jako pierwszy pozbawiłem cię koszulki i nie tylko koszulki... Byłeś wtedy jak sparaliżowany, a potem chciałeś uciec ode mnie, schować się gdzieś. Jednak ja na to nie pozwoliłem. Przytulałem cię mocno, głaskałem twoje śliczne ciało, nie pozwalając ci się ubrać, całowałem każdy fragment twojej cudownie miękkiej, słodko pachnącej, nagiej skóry. Wtedy też widziałem najpiękniejszy widok mojego życia. Twoją twarzy gdy cię dotykałem. Twoją twarz, gdy dochodziłeś jęcząc moje imię... To było cudowne.
A potem okazało się, że nie tylko mnie jest mało. Nawet wtedy nie drżałeś, to mnie bardzo zdziwiło. Po prostu weszliśmy do mnie, a ty już od progu zacząłeś całować mnie i rozbierać... Wtedy też to się stało...
Wiedziałeś że zapomniałem, i chciałeś mi tak to przypomnieć? No to ci się udało, bo po wszystkim od razu skojarzyłem że tego dnia, mijało dokładnie pól roku odkąd się zeszliśmy. Muszę szczerze przyznać, że lepszego prezentu nigdy chyba nie dostałem... Nasz pierwszy wspólny raz... Tak to zdecydowanie był najlepszy prezent.
A potem... Pamiętasz? Oboje potrzebowaliśmy tego tak samo bardzo, jednak inaczej to pokazywaliśmy. Ja po prostu podchodziłem, całowałem cię, dotykałem, a ty prowokowałeś mnie, rozbierałeś się przy mnie i przebierałeś, ale obaj wiedzieliśmy do czego dąży drugie i to było ważne.
Ale to się zepsuło... Dlaczego tego nie przewidziałem? Przecież coś takiego było zbyt piękne by móc być prawdziwe i trwałe... Spotkałeś swojego króla. Poznałeś Mikoto. Poprawka, poznaliśmy Mikoto, a on pozwolił nam dołączyć do Homry. Byłeś nim zafascynowany. Nawet w domu, gdy byliśmy sami, ty i tak ciągle o nim gadałeś... Czułem się odrzucony, odepchnięty niczym zużyty przedmiot. Wolałeś czerwonego króla, który nawet cię nie zauważał, wolałeś jego niż mnie. Ciągle starałeś się, żeby tylko mieć szansę na zostanie jego prawą ręką, byłeś na każde zawołanie, na każde zawołanie i wezwanie z Homry. Nie ważne było co robisz w danej chwili. Dla ciebie było ważne to, ze Homra cię wzywa...
Dlatego odszedłem... Dlatego zdradziłem klan... Nie chciałem tego robić, jednak to był jedyny sposób, żeby zwrócić na siebie twoją uwagę. Nigdy nie zapomnę twojego wzroku gdy powiedziałem ci, że wstąpiłem do SCEPER4. Patrzyłeś na mnie z mieszanina najróżniejszych uczuć, w twoich oczach dostrzegałem wtedy, niedowierzanie, ból, smutek, pogardę, rozpacz oraz złość. Nigdy też nie zapomnę jak wściekły wtedy byłeś... Krzyczałeś na mnie, wyzywałeś mnie, a gdy poparzyłem miejsce gdzie było to głupie znamię, jedynie stałeś i patrzyłeś na mnie zrozpaczony. Wtedy też ostatni raz powiedziałeś do mnie Saru. Byłem tak bardzo rozdarty wtedy. Widziałem jak bardzo cię ranie, czułem się przez to jak szmata, czułem się jakbym niszczył to wszystko co kochałem... Jednak po części byłem szczęśliwy z tego co się stało i nie żałowałem tego. A wiesz dlaczego? Bo zyskałem twoją nienawiść. Żeby kogoś nienawidzić, trzeba poświęcać mu trochę uwagi, prawda? A na tym najbardziej mi zależało.
Gdybyś tylko wiedział, jak bardzo za tobą tęskniłem będąc w Scepter... Tęskniłem za twoim głosem, za tym w jaki sposób wymawiałeś moje imię, tęskniłem za twoim słodkim śmiechem, za twoim rozkosznym tuleniem się do mnie gdy było ci zimno... Tęskniłem za nazywaniem cię Tsundere, za wspólnymi wieczorami i nocami. Tęskniłem za całym tobą... Dlatego taki się stałem, opryskliwy, nieprzyjemny, nietowarzyski. Nie miałem ochoty pracować, nie miałem ochoty w ogóle wychodzić z domu. A już szczególnie gdy mijałem cię gdzieś na ulicy, a ty nie zauważałeś mnie idąc roześmiany obok członków Homry. Dlaczego ja tak cierpiałem z tęsknoty za tobą, a ty wyglądałeś na szczęśliwego... Zawsze zdawało mi się, ze to ty bardziej kochasz mnie, a nie ja ciebie.. A to jak widać mnie bolało bardziej. Zapomniałeś szybciej niż ja... Ja nigdy nie zapomniałem, nie potrafiłem... Wszystko mi przypominało o tobie... Twoja koszulka którą znalazłem na dnie swojej szafy, miedzy swoimi ubraniami, koszulka którą założyłem pluszowemu misiowi którego mi kiedyś dałeś... Tulę go każdej nocy, wciągając twój słodki zapach który został na twoim ubraniu. Twoja pierwsza czapka, która ci zabrałem... Nie podobało mi się, że ją nosisz, tyle czasu przecież powtarzałem ci, ze masz cudowne włosy. Ale i tak najbardziej o tym, ze cię straciłem przypominało mi znamię pod obojczykiem... Zdarzało się, że potrafiło tak bardzo boleć, jakby paliło żywym ogniem. Nie wiedziałem, czemu tak się dzieje, ale to było koszmarne... Może ono bolało wtedy gdy tobie coś się działo? Czy tak było skarbie? Dlaczego nie potrafiłem tego rozgryźć... Nie mogłem się tobą opiekować, to tak potwornie bolało. W dodatku sam zadawałem ci rany. Nie wyobrażasz sobie nawet jak bardzo miałem ochotę usiąść obok ciebie, albo wręcz zwinąć się pod twoimi nogami i błagać żebyś mi wybaczył to, że musiałem cię uderzyć. Każda twoja rana, którą ci zrobiłem, tak bardzo bolała i mnie.
Pamiętasz naszą ostatnią walkę? Pamiętasz jak szukaliśmy Yashiro Isany i przez przypadek się spotkaliśmy? Tak bardzo starałem się nic ci wtedy nie zrobić. Przez tę całą sprawę z bezbarwnym królem, nagle znów byłeś blisko mnie. Nie mogłem znieść nawet takiej bliskości. Byłeś zbyt blisko, a we mnie od nowa budziły się wszystkie uczucia. Miałem ochotę przytulić cię, pocałować, błagać o wybaczenie, błagać na kolanach byś wrócił do mnie, byś znów nazywał mnie swoim Saru. Dlatego moje ciosy były takie nieprecyzyjne. Dlatego trafiłem cię tylko tym jednym nożem, w dodatku było to ledwo draśniecie. Gdybym chciał, gdyby na twoim miejscu był ktoś inny, z pewnością walka trwałabym połowę krócej i zakończyłaby się śmiercią mojego przeciwnika. Jednak to byłeś ty. Nie chciałem cię już nigdy skrzywdzić. Czułem się jak najgorszy śmieć wiedząc że ranie psychicznie i fizycznie osobę z którą bez wahania oddałbym życie.
Dlatego tak bardzo cieszyłem się, gdy sprawa została rozwiązana... W dodatku Mikoto zginął... To mnie już tak nie cieszyło. Z jednej strony go nienawidziłem, za to, że wolałeś spędzać z nim czas niż ze mną, nienawidziłem go za to, że mógł mieć cię na własność, jak posłusznego psiaka, a nawet na ciebie nie spojrzał. A z drugiej strony...Nic do niego nie miałem, a wiedziałem jak bardzo ty cierpisz po tym jak twój cudowny Mikoto-san zginął. Wiedziałem jak musisz teraz rozpaczać... Najpierw zdradził cie najlepszy przyjaciel, zdradziła cię twoja miłość, a potem zginął twój król... to musiało być koszmarne dla ciebie, mój mały słodki rudzielcu.
Ale.. dzięki temu, że on umarł... Wybacz mi, tak strasznie to brzmi. To brzmi jakbym był zadowolony z jego śmierci. Ale dzięki temu... Dzięki temu znów jesteś mój...
Nawet nie pamiętam co mnie podkusiło, żeby iść tam... Żeby znów odwiedzić tą uliczkę gdzie razem spędzaliśmy czas. Przecież starałem się unikać tamtego miejsca, nie przywoływać wspomnień. Ale teraz w duchu sam sobie dziękuję, że wtedy pojawiłem się tam. Dziękuję sobie, że pojawiłem się tam, dokładnie wtedy kiedy ty tam siedziałeś. Jak zwykle nasze przyciąganie nie zawiodło, nieważne czy byliśmy razem, czy byliśmy parą, kochankami, czy śmiertelnymi wrogami i tak zawsze coś nas do siebie przyciągało... A wtedy... Siedziałeś tam, smutny i zapłakany, naciągając czapkę na oczy, by ktoś przypadkiem nie zauważył twoich łez. Podszedłem do ciebie po cichu, tak ze nawet mnie nie usłyszałeś... Nachyliłem się nad tobą i powiedziałem pierwsze co mi przeszło przez głowę...
- Tak bardzo cię kocham Misaki- mruknąłem, patrząc, jak zdejmujesz czapkę i nie zważając na to, ze jestem na służbie, że wiesz, że powinieneś mnie zabić, nie zważając na to, po prostu rzuciłeś mi się w ramiona tuląc się do mnie. Byłeś wtedy taki słodki, cały czas powtarzałeś jak koszmarnie się czujesz, jak bardzo dziękujesz, ze tu przyszedłem, jak bardzo ci mnie brakowało...
Naprawdę ci mnie brakowało? Nigdy tego nie widziałem... Zawsze wyglądałeś na szczęśliwego z naszego rozstania, jak to możliwe że tak nie było... Az tak dobrze udawałeś mój słodziaku?
Nie mogłem cię tak zostawić tam, nie potrafiłem.... Nie potrafiłem po prostu znów powiedzieć żegnaj i odejść... Nie kiedy byłeś tak blisko, nie, kiedy już znów znalazłeś się w moich ramionach. Nie mogłem przepuścić takiej okazji, musiałem po raz pierwszy od tak dawna, po raz pierwszy od trzech lat, skosztować twoich ust. Musiałem cię pocałować, musiałem sprawdzić, czy naprawdę coś jeszcze do mnie czujesz... A ty... odwzajemniłeś mój pocałunek, po czym rozpłakałeś się jeszcze bardziej, tym razem jednak ze szczęścia. W tym momencie zdecydowanie nie mogłem cię zostawić... Przemykanie się przez miasto tak by nie zauważył na nikt inny ani z Homry ani ze Scepter4 było trudne, jednak dzięki tobie udało się. A gdy już znaleźliśmy się u ciebie.... Po prostu nie dałem rady wytrzymać. W całym domu roznosił się twój zapach, czułem go tak wyraźnie, wszystko pachniało tobą. Jednak znów się bałem... Bałem się, ze nie wytrzymam, ze zaraz po prostu się na ciebie rzucę, a ty wtedy pomyślisz, ze zależy mi tylko na twoim ciele. A tak nie było, nigdy tak nie było. Kochałem całego ciebie. Kochałem i kocham cię dniem i nocą, każdego dnia zakochując się w tobie od nowa, poznając cię jeszcze dokładniej, będąc jeszcze bliżej ciebie. Kochałem cię przy każdej pogodzie, każdej porze roku, nie ważne gdzie byłem i jak bardzo byłem zraniony. W końcu i tak nie starczyło mi silnej woli. Objąłem się i po prostu upadłem razem z tobą na łóżko. Jak zwykle w takich sytuacjach na twoich policzkach widniały rumieńce. Byłeś taki słodki... A ja... Miałem cie tak blisko siebie... Mogłem wtulić nos w twoje cudowne, pachnące orzechami włosy, rozkoszując się tym jak delikatnie łaskoczą skórę na mojej twarzy.
Tym razem znów mnie zaskoczyłeś... Jesteś jedyną osobą która potrafi mnie zaskoczyć... Ale po prostu nie mogłem w to uwierzyć, gdy zobaczyłem jak siadasz na moich biodrach, zabierając się za rozpinanie mojego munduru. Jak zwykle wszystko było, dobrze i wszystkie twoje ruchy były pewne... do czasu aż nie spojrzałeś mi w oczy.Przez trzy lata to się nie zmieniło, dalej moje spojrzenie bardzo cię zawstydzało. Jednak nawet to cię nie powstrzymało... Wbiłeś wzrok w swoje dłonie, po kolei ściągając ze mnie ubrania. W końcu odezwałeś się do mnie mój mały Misaki. Zacząłeś powtarzać jak ci brakowało mojej bliskości przez ten cały czas. Uśmiechałeś się delikatnie pod nosem, mówiąc że masz nadzieję, ze już nigdy nie będziemy musieli się rozstawać... I ja też miałem taką nadzieję, naprawdę... Miałem taką nadzieję, przez cały czas który wtedy spędziliśmy razem... Przez całą noc, każdy twój jęk,. każde westchnienie, każde powtórzenie mojego imienia napawało mnie nową nadzieją.
A teraz? Minął już rok od tamtego spotkania... Homra dalej nie ma króla... Zostaliście po prostu trochę rozrabiającym gangiem, bo żaden z was nie ma zamiaru zastąpić Mikoto. Na swój sposób rozumiem to, jednak nadal nienawidzę ludzi o wielkim sercu... Tacy są najgorsi... Przez takiego straciłem cię aż na trzy lata...
Jednak teraz wcale nie jest prościej... Cały czas ukrywamy się, znów musimy udawać śmiertelnych wrogów, musimy udawać pod publikę... tylko po to by po powrocie do domu przepraszać się za to wszystko. Tyle razu już płakałeś, krzyczałeś, skarżyłeś się że masz tego dość. Tyle razy przytulałem się i mówiłem że mogę zrezygnować z pracy, że możemy żyć razem jako para. I za każdym razem to ty mnie przepraszałeś za te wybuchy, powtarzałeś że rozumiesz, ze muszę pracować jeśli chcemy dalej mieszkać razem. Jednak ja i tak wiedziałem, ze cię to męczy... Staram ci się to wynagrodzić na każdym kroku i ty to czujesz, wiem, ze doskonale to czujesz... Jednak wiem też jak bardzo chciałbyś móc żyć jak normalna para, jak bardzo chciałbyś ujawnić się z tym ze mnie kochasz. Wiem też jak bardzo sie tego bolisz.. W końcu, sam też sie tego bardzo boję...
Tylko... Ile my jeszcze tego zniesiemy... Ile czasu jeszcze damy radę tak wytrzymać?
Pytam cie o to tak często... Jak ty wytrzymujesz to moje ciągłe panikowanie i głupie pytania? A no tak wiem jak to wytrzymujesz, por prostu mnie znasz i to ci nie przeszkadza. Lubisz ze mną rozmawiać, lubisz mnie słuchać, lubisz odpowiadać mi nawet na te najgłupsze pytania, po prstu uwielbiasz moją obecność, z reszta... z wzajemnoscią....
A ja, uwielbiam tooje odpowiedzi....
Szczególnie tą jedna...
"Wytrzymamy wszystko, póki będziemy się kochali... Czyli na zawsze."
wtorek, 11 czerwca 2013
Envy... [One Shot] (Ruki x Reita and Uruha x Aoi)
Rzadko się tu pojawiam, nie za bardzo mam czas pisać, w dodatku coś słabo z moją weną. Dużo lepiej idą mi RPGi niż pisanie jednoosobowe... No ale dziś miałam fazę i tak potwornie mi się nudziło, że w taki sposób powstało TO. Nie wierzę, że znów napisałam coś z fandomu The GazettE. A jeszcze bardziej nie wierzę, ze napisałam to z perspektywy członka zespołu którego lubię najmniej, a w sumie prawie że nie lubię.... No to ten tego... Fick z perspektywy Uruhy...
_________
Nie kocham cię... Więc dlaczego?
Dlaczego czuję ten nieprzyjemny chłód, to ukłucie w sercu, gdy widzę cię z nim? Przecież sam mam kogoś kogo kocham. Mam przecież kogoś kto otacza mnie miłością. Jednak to nie zmienia faktu, że boli mnie, gdy myślę o tym, że mógłbyś być w związku. Wiem że to stanie się prędzej czy później, domyślam się nawet kogo mógłbyś pokochać. Boli mnie to, że poświęcasz komuś tyle czasu, ile kiedyś poświęcałeś mi. Niezrozumiałe dla mnie samego uczucie zazdrości wypełnia moje serce. Karcę się w duchu za moje egoistyczne podejście. Przecież powinienem dążyć do tego byś był szczęśliwy, a dążę do tego, żebyś był obok mnie. Chcę mieć cię przy sobie cały czas. Jednak tak się nie da.
Dlaczego to musi być takie trudne?
Może jednak nasze drogi nie powinny się nigdy skrzyżować? Czy wtedy byłoby łatwiej? Czy wtedy moglibyśmy żyć spokojnie? Czy wtedy ja mógłbym żyć spokojnie? Czy gdybyśmy nie spotkali się wtedy w szkole, gdyby nie połączyła nas pasja do muzyki, czy to wszystko byłoby łatwiejsze? Być może trafilibyśmy do dwóch konkurujących zespołów... Być może jeden z nas, a być może żaden z nas nie zajął by się na poważnie muzyką. A być może i tak bylibyśmy w jednej kapeli...
Być może... Głupie przypuszczenia i gdybanie...
Jednak to ty motywujesz mnie do dalszego działania. Pomagasz mi podnieść się za każdym razem gdy upadnę i nie daje sobie rady z rzeczywistością. Wspierasz mnie jak jeszcze nikt nigdy. Wtedy jest cudownie, czuję się wtedy ważny, czuję się wtedy tak blisko ciebie. Po prostu czuję się szczęśliwy... Jednak, gdy tylko znikasz, gdy idziesz go niego, gdy uśmiechasz się odczytując sms'a i wiem, że nie jest on ode mnie....
Wtedy znów boli... Bardzo boli. Nawet gdy jestem z moim kochanym Aoiem, nawet wtedy gdy on mnie przytula, gdy mówi mi, że mnie kocha, ja wciąż ze smutkiem patrzę na ciebie, nie mogąc znieść myśli o tym, że mogę przestać być ważny, że mogę znaczyć dla ciebie mniej niż teraz. Za każdym razem, gdy o tym pomyślę, do oczu napływają mi łzy, odechciewa mi się wszystkiego, chce po prostu siedzieć i nie ruszać się z domu. Moim podejściem ranię tylu ludzi, jednak nie potrafię inaczej. Aoi stara się mnie wspierać, gdy jest mi ciężko, jednak nie potrafi. A on... On stara się być dobry, pyta mnie czy wszystko w porządku. Odpowiadam zawsze, że tak. Nie mam mu za złe tego, że chce ci dać szczęście. Chcę byś był szczęśliwy, jednak tak samo mocno pragnę byś był obok, byś nigdy mnie nie opuszczał.Boję się, że gdy z nim będziesz to cię stracę. Boję się, że o mnie zapomnisz, ze nie będę już dla ciebie tym kim jestem teraz.
Mieliśmy przecież wspólne plany i pomysły...
Niektóre się spełniły, jednak niektóre nie spełnią się chyba już nigdy... Założyliśmy zespół, a teraz on w nim jest... I to boli. Już teraz zachowujesz się inaczej. Już teraz tracę w twoich oczach. Tracę pozycje na której byłem przez cały czas. Czuję się jak strącony przez zdrajców król, pomimo tego, ze nie zrobiłem nic źle, siłą rzeczy muszę oddać komuś tron, którym w tym przypadku jest miejsce u twojego boku.
Staram się to zapić, co zresztą widać. Wszyscy widzą, ze piję coraz więcej. Mówię, ze to dlatego, ze po prostu lubię pić, ale to nie prawda. Po alkoholu nic nie czuję... Wszystkie moje smutki odchodzą na dalszy plan, czuję tylko to dziwne wirowanie w głowie. Aoi mnie od tego odciąga, jednak to również mu nie wychodzi. Ze smutkiem patrzę na ciebie, obserwując, jak on robi to co do tej pory robiłem ja. Z jeszcze większym smutkiem, ze łzami w oczach patrzę jak on przekonuje cię do tego, do czego mi nigdy nie udało się ciebie przekonać... Czuję jak tracę swoją wartość.
To egoistyczne... Moje własne egoistyczne podejście mnie wykańcza, nie potrafię tego znieść.
Za każdym razem gdy mi odmawiasz czegoś to też boli. Nawet jeśli to nie ma związku z nim, to i tak boli i tak nie potrafię tego zrozumieć. Za wszelką cenę próbuję cię do czegoś przekonać, czując się jak przegrany, gdy mi się nie udaje. Przegrywam wtedy wszystko, łącznie ze swoim zdrowiem, od nowa napełniając szklankę drinkiem, wyciągając kolejnego papierosa z paczki.
Dlaczego nie może być świat w którym mógłbym mieć i Aoia i ciebie tylko dla siebie? Wtedy byłbym szczęśliwy. Jednak to byłoby potworne z mojej strony, stałbym się wtedy koszmarnym dupkiem. Przedłożyłbym moje szczęście, nad twoje. A przecież tyle czasu starałem się przed tym bronić.
Za każdym razem czując ten ucisk, tą potworną zazdrość, myślę, ze może za jakiś czas mi przejdzie. A potem i tak uświadamiam sobie, że to złudna nadzieja. Nawet na koncertach odczuwam brak twojej obecności. Coraz rzadziej podchodzisz do mnie, coraz mniej fanserviców robisz ze mną, a więcej z nim. Tłumaczysz to tym, że on był zawsze najmniej popularny z zespołu, że chcesz go "wypromować". Ale po co się tłumaczysz, skoro ja i tak znam prawdę. Wiem dlaczego to robisz, wiem co do niego czujesz... Musze wiedzieć, to mój wewnętrzny obowiązek. Rei tyle razy mnie już pytał czy to w porządku, czy nie mam nic przeciwko. Nie mam nic przeciwko, chcę przecież twojego szczęścia, a wiem, że on jest w stanie ci je zagwarantować. Po prostu wewnętrznie czuję ucisk z tego powodu, coś ściska moje wnętrze, gdy tylko o tym myślę.
Tak... to jedyna sprawa w której nie jestem z tobą szczery. Za każdym razem, gdy pytasz mnie czy wszystko jest okej, zostaje ten cień nieszczerości z mojej strony. Nie mógłbym ci powiedzieć, wtedy zniszczyłbym wszystko, a tego chcę uniknąć za wszelką cenę.
Dlatego będę to tłamsił w sobie, do chwili w której to we mnie nie wybuchnie.
Dlatego będę płakał sam dla siebie, w ciszy mojego pokoju, nie pokazując tego nikomu.
Dlatego będę udawał uśmiech, za każdym razem gdy poczuję to potworne ukłucie w sercu.
Dlatego wciąż będę pytał samego siebie o powód mojej zazdrości...
Bo skoro kocham cię jak brata, to dlaczego jestem zazdrosny o twoją miłość?
Sam sobie nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
Po prostu sam tego nie rozumiem.
Nie rozumiem tego,
ale to boli....
_________
Nie kocham cię... Więc dlaczego?
Dlaczego czuję ten nieprzyjemny chłód, to ukłucie w sercu, gdy widzę cię z nim? Przecież sam mam kogoś kogo kocham. Mam przecież kogoś kto otacza mnie miłością. Jednak to nie zmienia faktu, że boli mnie, gdy myślę o tym, że mógłbyś być w związku. Wiem że to stanie się prędzej czy później, domyślam się nawet kogo mógłbyś pokochać. Boli mnie to, że poświęcasz komuś tyle czasu, ile kiedyś poświęcałeś mi. Niezrozumiałe dla mnie samego uczucie zazdrości wypełnia moje serce. Karcę się w duchu za moje egoistyczne podejście. Przecież powinienem dążyć do tego byś był szczęśliwy, a dążę do tego, żebyś był obok mnie. Chcę mieć cię przy sobie cały czas. Jednak tak się nie da.
Dlaczego to musi być takie trudne?
Może jednak nasze drogi nie powinny się nigdy skrzyżować? Czy wtedy byłoby łatwiej? Czy wtedy moglibyśmy żyć spokojnie? Czy wtedy ja mógłbym żyć spokojnie? Czy gdybyśmy nie spotkali się wtedy w szkole, gdyby nie połączyła nas pasja do muzyki, czy to wszystko byłoby łatwiejsze? Być może trafilibyśmy do dwóch konkurujących zespołów... Być może jeden z nas, a być może żaden z nas nie zajął by się na poważnie muzyką. A być może i tak bylibyśmy w jednej kapeli...
Być może... Głupie przypuszczenia i gdybanie...
Jednak to ty motywujesz mnie do dalszego działania. Pomagasz mi podnieść się za każdym razem gdy upadnę i nie daje sobie rady z rzeczywistością. Wspierasz mnie jak jeszcze nikt nigdy. Wtedy jest cudownie, czuję się wtedy ważny, czuję się wtedy tak blisko ciebie. Po prostu czuję się szczęśliwy... Jednak, gdy tylko znikasz, gdy idziesz go niego, gdy uśmiechasz się odczytując sms'a i wiem, że nie jest on ode mnie....
Wtedy znów boli... Bardzo boli. Nawet gdy jestem z moim kochanym Aoiem, nawet wtedy gdy on mnie przytula, gdy mówi mi, że mnie kocha, ja wciąż ze smutkiem patrzę na ciebie, nie mogąc znieść myśli o tym, że mogę przestać być ważny, że mogę znaczyć dla ciebie mniej niż teraz. Za każdym razem, gdy o tym pomyślę, do oczu napływają mi łzy, odechciewa mi się wszystkiego, chce po prostu siedzieć i nie ruszać się z domu. Moim podejściem ranię tylu ludzi, jednak nie potrafię inaczej. Aoi stara się mnie wspierać, gdy jest mi ciężko, jednak nie potrafi. A on... On stara się być dobry, pyta mnie czy wszystko w porządku. Odpowiadam zawsze, że tak. Nie mam mu za złe tego, że chce ci dać szczęście. Chcę byś był szczęśliwy, jednak tak samo mocno pragnę byś był obok, byś nigdy mnie nie opuszczał.Boję się, że gdy z nim będziesz to cię stracę. Boję się, że o mnie zapomnisz, ze nie będę już dla ciebie tym kim jestem teraz.
Mieliśmy przecież wspólne plany i pomysły...
Niektóre się spełniły, jednak niektóre nie spełnią się chyba już nigdy... Założyliśmy zespół, a teraz on w nim jest... I to boli. Już teraz zachowujesz się inaczej. Już teraz tracę w twoich oczach. Tracę pozycje na której byłem przez cały czas. Czuję się jak strącony przez zdrajców król, pomimo tego, ze nie zrobiłem nic źle, siłą rzeczy muszę oddać komuś tron, którym w tym przypadku jest miejsce u twojego boku.
Staram się to zapić, co zresztą widać. Wszyscy widzą, ze piję coraz więcej. Mówię, ze to dlatego, ze po prostu lubię pić, ale to nie prawda. Po alkoholu nic nie czuję... Wszystkie moje smutki odchodzą na dalszy plan, czuję tylko to dziwne wirowanie w głowie. Aoi mnie od tego odciąga, jednak to również mu nie wychodzi. Ze smutkiem patrzę na ciebie, obserwując, jak on robi to co do tej pory robiłem ja. Z jeszcze większym smutkiem, ze łzami w oczach patrzę jak on przekonuje cię do tego, do czego mi nigdy nie udało się ciebie przekonać... Czuję jak tracę swoją wartość.
To egoistyczne... Moje własne egoistyczne podejście mnie wykańcza, nie potrafię tego znieść.
Za każdym razem gdy mi odmawiasz czegoś to też boli. Nawet jeśli to nie ma związku z nim, to i tak boli i tak nie potrafię tego zrozumieć. Za wszelką cenę próbuję cię do czegoś przekonać, czując się jak przegrany, gdy mi się nie udaje. Przegrywam wtedy wszystko, łącznie ze swoim zdrowiem, od nowa napełniając szklankę drinkiem, wyciągając kolejnego papierosa z paczki.
Dlaczego nie może być świat w którym mógłbym mieć i Aoia i ciebie tylko dla siebie? Wtedy byłbym szczęśliwy. Jednak to byłoby potworne z mojej strony, stałbym się wtedy koszmarnym dupkiem. Przedłożyłbym moje szczęście, nad twoje. A przecież tyle czasu starałem się przed tym bronić.
Za każdym razem czując ten ucisk, tą potworną zazdrość, myślę, ze może za jakiś czas mi przejdzie. A potem i tak uświadamiam sobie, że to złudna nadzieja. Nawet na koncertach odczuwam brak twojej obecności. Coraz rzadziej podchodzisz do mnie, coraz mniej fanserviców robisz ze mną, a więcej z nim. Tłumaczysz to tym, że on był zawsze najmniej popularny z zespołu, że chcesz go "wypromować". Ale po co się tłumaczysz, skoro ja i tak znam prawdę. Wiem dlaczego to robisz, wiem co do niego czujesz... Musze wiedzieć, to mój wewnętrzny obowiązek. Rei tyle razy mnie już pytał czy to w porządku, czy nie mam nic przeciwko. Nie mam nic przeciwko, chcę przecież twojego szczęścia, a wiem, że on jest w stanie ci je zagwarantować. Po prostu wewnętrznie czuję ucisk z tego powodu, coś ściska moje wnętrze, gdy tylko o tym myślę.
Tak... to jedyna sprawa w której nie jestem z tobą szczery. Za każdym razem, gdy pytasz mnie czy wszystko jest okej, zostaje ten cień nieszczerości z mojej strony. Nie mógłbym ci powiedzieć, wtedy zniszczyłbym wszystko, a tego chcę uniknąć za wszelką cenę.
Dlatego będę to tłamsił w sobie, do chwili w której to we mnie nie wybuchnie.
Dlatego będę płakał sam dla siebie, w ciszy mojego pokoju, nie pokazując tego nikomu.
Dlatego będę udawał uśmiech, za każdym razem gdy poczuję to potworne ukłucie w sercu.
Dlatego wciąż będę pytał samego siebie o powód mojej zazdrości...
Bo skoro kocham cię jak brata, to dlaczego jestem zazdrosny o twoją miłość?
Sam sobie nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
Po prostu sam tego nie rozumiem.
Nie rozumiem tego,
ale to boli....
piątek, 22 marca 2013
I'm Perfect... [One Shot] (G-Dragon x Taeyang)
Nie obwiniaj się kochanie.
To nie twoja wina.
Znasz mnie przecież.
Znasz mnie tak długo,
powinieneś się już nauczyć.
Nie powstrzymasz mnie.
Na zawszę będę starał się
być idealny.
Jestem perfekcjonistą.
Skręcona kostka?
Co to dla mnie?
Muszę zagrać koncert,
dam radę, zatańczę,
To przecież dla mnie nic takiego.
Złamana noga?
Jak to możliwe?
Przecież to było tylko zwichnięcie.
Ja tylko raz podskoczyłem.
Ja muszę wstać, muszę tańczyć,
muszę iść na sesje.
Muszę nadal być idealny.
Mówisz że to chore...
Psycholog? Po co mi on?
Przecież to ze chciałem zdjąć gips
i uciec ze szpitala... To nic takiego.
Leki? Po co mi leki?
Przecież jestem idealny.
Idealnym nie potrzebne leki.
Chory? Niby na co?
Nie jestem chory,
czemu wszyscy tak mówią...
Ty też?
Dla ciebie też jestem pojebany?
Dla ciebie też jestem świrem?
Nie mogę być świrem,
wtedy nie byłbym idealny.
A jestem idealny.
Wszystko co robię,
doprowadzam to perfekcji.
Uważasz mnie za świra,
a ja cię kochałem.
Ufałem ci.
A ty kazałeś mi brać te leki.
No dobrze, wezmę je.
Jeśli dzięki temu znów będę idealny.
Jedna garść,
Druga...
Trochę wody...
potrzebuję wody.
Jeszcze dwie pełne garści tabletek.
Już nie ma?
Pudełko jest puste...
Teraz musi mi się polepszyć.
Musi być lepiej.
Znów będę perfekcyjny.
Spać...
Spać? Czemu chcę spać?
Przecież miałem być idealny.
Miałem być perfekcyjny, a nie śpiący.
Nie chcę spać.
A może ja nie idę spać?
Tonę...
Dlaczego tonę?
Czy ja umieram?
Ratuj mnie...
Tae, błagam uratuj mnie...
Kocham cię,
błagam wyciągnij mnie.
Boję się,
nie chcę tonąć.
Błagam, uratuj mnie...
Ja tonę...
Ale...
Jestem idealny...
Tonę, będąc idealny.
Młody,
piękny,
popularny,
zakochany...
Idealny.
Proszę tylko o jedno...
Błagam,
zaopiekuj się moim Gaho...
Błagam,
nie pozwól, żeby coś mu się stało...
I błagam...
Błagam,
zapamiętaj mnie takiego jakim umarłem...
Pamiętaj zawsze,
jak wielką miłością darzyłem cię.
Jak bardzo kochałem cię
przez te wszystkie lata.
Zapamiętaj mnie takiego...
Pięknego,
młodego,
zakochanego tylko w tobie.
Kochałem cię,
będąc sobą...
Będąc perfekcyjny, idealny...
***
BBC Korea, 14 maja 2013 rok
Po długiej akcji reanimacyjnej, w prywatnym szpitalu w Seulu o godzinie 10:56 został potwierdzony zgon młodego tancerza oraz piosenkarza- Kwon Ji Jonga, znanego większości jako G-Dragon. Plotka głosi, że lider od ponad miesiąca przyjmował leki antydepresyjne, jednak tym razem trzykrotnie przekroczył maksymalną dawkę i nawet lekarzom nie udało się go odratować. Ostatnią osobą która widziała go żywego, był jeden z jego Przyjaciół - Young Bae, znany także jako Taeyang.
Subskrybuj:
Posty (Atom)