niedziela, 25 sierpnia 2013

Dream... [One Shot]

Hum... Drugi One Shot w ciągu tygodnia... A na rozdziałowe to siły nie mam... Ech, no tak, bo to ja.
Miłego czytania...
Polecam słuchać do czytania: http://www.youtube.com/watch?v=7Pwr45RbB-s

- Proszę... Zostawcie go, błagam...- płakałem... Tak bardzo płakałem. Całą twarz miałem zalaną łzami, moje oczy były całe czerwone, a głos był wilgotny. Mój szloch był jednym z niewielu dźwięków które rozcinały ciszę tej cudownej, sierpniowej nocy. Cudownej... aż do teraz. Nie potrafiłem uwierzyć w to co widzę... Dlaczego to zdarzyło się właśnie nam, co takiego złego zrobiliśmy, że to nas spotykają najgorsze rzeczy... Czy nie wystarczająco już życie nas skopało, gdy rodziny porzuciły nas po tym jak przyznaliśmy się do swojej orientacji? Czy to nie było dla nas wystarczającym ciosem? Najwidoczniej nie... 

Los z nas zadrwił, widząc jak szybko poradziliśmy sobie po tamtych wydarzeniach i teraz postanowił zgotować nam to...Tylko dlaczego akurat tego dnia? Przecież to miał być najpiękniejszy dzień w naszym dotychczasowym życiu... To już był trzy lata, trzy lata w czasie których niezmiennie go kochałem, a moje uczucie nawet na moment nie zmalało ani nie przygasło. Trzy lata od kiedy on obdarzył mnie tym samym uczuciem... Trzy najszczęśliwsze lata naszego życia. A dziś właśnie miał się zaczynać nowy, czwarty rok, naszego wspólnego szczęścia Od ponad półtora roku mieszkaliśmy razem. Nasze wspólne mieszkanie to było moje jedyne, bezpieczne miejsce na świecie. Tam czułem się bezpieczny, otoczony miłością, płynącą z każdego miejsca które urządziliśmy razem. To tam wracałem zaraz po skończonych zajęciach na uczelni, tylko po to by zdążyć ze zrobieniem ci obiadu zanim wrócisz z pracy. Za każdym razem powtarzałeś, ze uwielbiasz moją kuchnię. Do teraz pamiętam, jak mówiłeś to na początku, krzywiąc się gdy moje potrawy były jeszcze ledwo jadalne, jednak ty i tak zjadałeś całe porcje, wiedząc, ze wtedy robi mi się miło. Obiady, Śniadania, czy masaże, to było tak mało... Tak mało mogłem ci dać w zamian za to że pracowałeś by nas utrzymać. A ty zawsze powtarzałeś, że zawsze sobie poradzimy... Wierzyłem w to... Wiedziałem, ze moje wsparcie jest ci bardzo potrzebne. Dzięki temu wsparciu mogłeś rozwijać swoją małą firmę, tak że teraz naprawdę łatwo nam się żyło. A ja wciąż się uczyłem... Miałem zamiar być projektantem... Uwielbiałem rysować. Całe moje biurko było w zarysowanych kartach. Czasami były to naprawdę dziwne, czasami normalniejsze projekty, a czasami po prostu twoja twarz... Uwielbiałem cię rysować, oraz robić ci zdjęcia...
W pewnym momencie nawet przestałeś się bronić i zasłaniać twarz dłońmi wiedząc że ja i tak nie odpuszczę i zrobię ci zdjęcie... Nasze życie stało się takie proste, pomimo tego, że mieliśmy tylko siebie nawzajem i nikogo innego. Co prawda, czasami zdarzały się gorsze chwile, lub burzowe dni,jednak za każdym razem dawaliśmy radę je przezwyciężyć, dzięki czemu stawaliśmy się coraz silniejsi.
A teraz?
Teraz obserwowałem jak moje dotychczasowe życie całkowicie znika, zamienia się w piekło. Patrzyłem jak moja największa w życiu miłość, jak moje ukochane Słońce umiera...
Dlaczego oni przyczepili się właśnie do nas, przecież niczym się nie wyróżnialiśmy?Może tylko strojami, jednak patrząc na innych wracających z festiwalu ludzi, również nie odstawaliśmy za bardzo idąc razem ubrani Yukaty które kupiliśmy kiedyś w komplecie, tak by pasowały do siebie kolorystycznie. Czy chodziło o to, że trzymaliśmy się za ręce? A może byliśmy zbyt radośni? No ale jak nie być radosnym gdy właśnie w dniu trzeciej rocznicy związku odbywa się letni festiwal w Kioto?
Niestety, nie miałem za dużo czasu, by zastanawiać się nad tym dlaczego to właśnie na nas padło... Jeden z młodych chłopaków, skoczył na mnie... Zdążyłam się zasłonić, jednak.... No właśnie, gdzie cios? Nie poczułem ciosu... Niepewnie podniosłem wzrok, z zaskoczeniem dostrzegając że napastnik leży na ziemi a tuż przede mną stoi mój ukochany z wyciągniętą ręką. Jak zwykle, jak zwykle to ty nas wyciągasz z kłopotów. Dlaczego natura obdarzyła mnie taką drobna budową ciała? Dlaczego sam nie mogłem nigdy sobie poradzić nawet z takim przeciwnikiem. Znów to ty musiałeś się narażać... Zaraz za leżącym na ziemi napastnikiem pojawiło się dodatkowo trzech chłopaków, nie wyglądających na zadowolonych z takiego obrotu sprawy. Rzucili się razem na mojego Skarba, podczas gdy ten zdążył mnie jedynie odepchnąć metr dalej, nim został zaatakowany. Zaskoczony upadłem na ziemie i od razu odsunąłem się pod ścianę budynku obok którego szliśmy, ze strachem obserwując jak mój ukochany powoli przestaje dawać sobie radę z tymi mężczyznami. Zacząłem szlochać, potwornie szlochać. Błagałem ich, żeby przestali, żeby go puścili, jednak oni nadal kopali go i bili, nie zwracając uwagi na jego pełne bólu jęki... Nie mogłem uwierzyć w to co widzę... Szczególnie gdy z jego ust zaczęła cieknąć krew. Szczególnie gdy jeden z mężczyzn wbił mu nóż pod żebra. Wtedy po prostu wpadłem w histerię. Dlaczego oni to robili? Dlaczego oni mu to robili? Dlaczego nie mogli zostawić nas w spokoju. W końcu, chyba moje modlitwy zostały wysłuchane, bo cała czwórka uciekła zostawiając Moje Słoneczko po prostu na ziemi. Od razu d niego podbiegłem. Wyglądał strasznie, cały był skatowany, wiele miejsc na jego ciele już zaczynało sinieć, oko miał podbite, a wargę pękniętą. nie mogłem przestać płakać patrząc na niego, nie byłem w stanie sie powstrzymać. Ryczałem jak dziecko, a moje łzy spadały na jego twarz. Widziałem jak z rany na brzuchu cieknie krew... Jednak bardzo nie chciałem tego widzieć, chciałem by tej rany nie było. Zasłaniałem ją rękami, próbowałem tamować, jednak to nic nie dawało. Ta przeklęta krew wciąż ciekła, nie mogłem nic na to poradzić. W pewnym momencie to ty mnie powstrzymałeś... Złapałeś moją dłoń, którą przyciskałem do twojego boku i delikatnie ułożyłeś ją na swoim policzku. Nie obchodziło cię to, że cała moja ręka był pobrudzona twoją krwią. Po prostu jeszcze raz chciałeś poczuć mój dotyk. Oparłem cię o swój tors, ciągle powtarzając,  że wszystko będzie w porządku, że wyjdziesz z tego a ty jedynie uśmiechając się delikatnie poprosiłeś bym cie pocałował jeszcze raz. Od razu, bez mrugnięcia okiem wykonałem twoją prośbę. Pocałowałem twoje słodkie, teraz brudne od krwi wargi, tak delikatnie jakbym bał się, ze zaraz możesz się rozpaść w moich ramionach, co zresztą bardzo nie odbiegało od rzeczywistości. Czułem jak odwzajemniasz pieszczotę, chciałem tego nigdy nie przerywać, chciałem tak zostać, jednak to ty się odsunąłeś... Wiedziałem, ze to już długo nie potrwa, jednak wciąż miałem nadzieję, że jakiś cud sprawi, że wszystko będzie w porządku.  Znów spojrzałem w  twoje piękne, jakby zmęczone oczy, dostrzegając w nich bezgraniczny smutek, ale i coś jeszcze...  Coś jakby pogodzenie się ze swoim losem. Znów się do mnie uśmiechnąłeś, tym razem bardzo smutno, jednocześnie kładąc dłoń na moim policzku.
- Kocham cie, mój Aniele... I zawsze będę cię kochał, nieważne co się stanie. Proszę, uważaj na siebie- szepnął słabo, a zaraz potem jego powieki się zamknęły. I wiedziałem... 

Wiedziałem, ze już nigdy się nie otworzą. Już nigdy nie spojrzysz na mnie swoimi ciepłymi, brązowymi oczami, już  nigdy nie usłyszę twojego śmiechu. Już nigdy nie wrócisz do domu po pracy. Już nigdy nie zobaczę twojej zaspanej twarzy, podając ci kawę, już nigdy mnie nie przytulisz, nie pocałujesz, nigdy już nie poczuję twojego dotyku, twoich ust na swoim ciele. Już teraz nie mogłem się powstrzymać, nie potrafiłem. To co wydobywało się z mojego gardła to już nie był płacz, ani szloch. To po prostu był ryk. Ryk brzmiący jak zranione zwierzę. Bo właśnie tak się czułem, jak potwornie zranione, skrzywdzone zwierzę. Tuliłem twoje ciało, cały czas obsypując pocałunkami twoją spokojną twarz. A potem już tylko krzyczałem.
Krzyczałem z rozpaczy
***
Nocną ciszę przerwał wrzask, towarzyszący mojemu przebudzeniu. Znów miałem ten koszmar. Jak bardzo go nienawidziłem. Usiadłem, podwijając nogi pod brodę i zasłaniając twarz dłońmi, czując na nich pozostałości łez.Nienawidziłem, kiedy śniła mi się twoja śmierć, to zawsze było dla mnie koszmarne.
- Kochanie... Znów miałem ten zły sen- mruknąłem, kładąc dłoń na twojej połowie łóżka i zaskoczony obróciłem głowę, nie czując twojego ciała obok. Jak to? Dlaczego?- Kochanie gdzie jesteś?- Krzyknąłem, myśląc, że może po coś wstałeś, zaraz jednak ze zdwojoną siłą uderzyły we mnie wszystkie wspomnienia.
Lato, sierpień, noc, Kioto, letni festiwal... Ty i ja... I tamci ludzie. Wspomnienia tamtej strasznej nocy przelewały się przez moją głowę, sprawiając ze z mojego gardła wyrwał się potworny szloch. Od tamtego wydarzenia minęły już dwa miesiące. Umarłeś na moich rękach... Znalazł nas jakiś przechodzień, zaniepokojony tym ze siedzę, szlochając i bujając twoim ciałem. Kilka dni później był pogrzeb. Zjawiła się nawet twoja rodzina... Niektórzy płakali, niektórzy wyglądali naprawdę żałośnie, jednak nic nie równało się ze mną... Od twojej śmierci aż do pogrzebu prawie nie spałem... Nic też nie zjadłem. Jedynie płakałem, piłem i wymiotowałem na zmianę...Nie potrafiłem sobie poradzić z tym, że już cie nie będzie.
Od dnia twojej śmierci każdej nocy śni mi się tamto wydarzenie, każdej nocy marznę, bo nie ma mnie kto ogrzać. Każdego dnia nie mam po co, nie mam dla kogo wstawać, nie mam dla kogo gotować, sprzątać. Moje życie zamieniło się w ruinę, rzuciłem studia, przestałem dbać o cokolwiek. Po prostu siedziałem całymi dniami w domu, tuląc się do poduszki, wciąż jeszcze przesiąkniętej twoim zapachem, płacząc w nią i prosząc cie, żebyś do mnie wrócił, żebyś mnie nie zostawiał.
A jednak wciąż żyłem... Byłem zbyt tchórzliwy żeby ze sobą skończyć... Po za tym wiedziałem,że chciałbyś żebym żył... Jednak co to jest za życie....
Bo jak ma żyć anioł, któremu ktoś uciął mu skrzydła?

czwartek, 22 sierpnia 2013

Do you remember? [One Shot] (Saruhiko Fushimi x Misaki Yata)



Specjalnie dla mojego Fuśka, fanfick pisany z perspektywy.... właśnie jego ><
Miłego czytania~ 


***

Znów to samo...
A tym razem miało być inaczej...
Obiecaliśmy sobie, ze w końcu coś zmienimy. Jak zwykle nam się nie udało. Ale nie winie cię za to. Obaj jesteśmy tak samo tchórzliwi. Obaj tak samo mocno boimy się konsekwencji. Ja boję się opinii innych. Ty boisz się o mnie i moją przyszłość. Jak zwykle zresztą.
Nigdy nie martwiłeś się o siebie, zawsze gdy coś się działo, to o mnie najpierw dbałeś. Nawet w czasach szkolnych. Myślałeś wtedy, że tego nie widzę... Starałeś się to ukryć, byłeś niedotykalski i opryskliwy, jednak ja i tak wiedziałem swoje.
Pamiętam jak powiedziałem ci, ze widzę twoje zachowanie. Jak pierwszy raz nazwałem cię Tsundere... Byłeś wtedy cały czerwony na twarzy, zacząłeś na mnie krzyczeć, sprzeciwiać się, mówić, że to nieprawda. Nawet chciałeś mnie bić. A ja stałem i chichotałem, a potem po prostu się roześmiałem. Jak mogłem wtedy myśleć że to śmieszne, ze twój rumieniec jest śmieszny? Jak mogłem uważać to za zabawne, podczas gdy w tej chwili jest to dla mnie  jeden z najpiękniejszych widoków na całym świecie.
Czemu to wszystko tak dokładnie pamiętam? Ciekawi mnie czy ty też to pamiętasz.
Czy liczyłeś ile razy nazwałem cię Tsundere. I wiesz co? Pewnie robiłbym to do tej pory i śmiałbym się z ciebie dalej, jednak wtedy u mnie gdy podczas oglądania filmu zasnąłeś z głową na moim ramieniu... Wtedy byłeś taki słodki... Nie mogłem się powstrzymać przed delikatnym muśnięciem palcami skóry twojego policzka, przed odgarnięciem ci włosów z twarzy. Twoja śpiąca twarz, wydawała mi się taka piękna. Twoja skóra była taka miękka i jasna, aż chciałem znów poczuć ją pod palcami. Jednak bałem się trochę... Bałem się, że gdy obudzisz się... Znów na mnie nakrzyczysz, ze się ode mnie odwrócisz... Bałem się, ze wyjdę na samolubnego, dotykając cię, przyglądając ci się podczas gdy spałeś... Nawet nie wiesz jak się bałem, gdy wtedy, gdy jeszcze byłeś w objęciach Morfeusza, delikatnie zetknąłem nasze usta. I nawet sobie nie wyobrażasz... No może sobie wyobrażasz, jak bardzo szczęśliwy byłem gdy uchyliłeś powieki i odwzajemniłeś mój pocałunek, rumieniąc się na całej twarzy...
A potem... Okazało się, ze to był tylko jednorazowy incydent... Obaj nie chcieliśmy potem o tym rozmawiać. Pewnie nawet z tego samego powodu... Ale teraz wiem, nie kochałem cię... Teraz jestem tego pewny. Ty byłeś we mnie potwornie zakochany, jednak ja na początku nie czułem do ciebie nic specjalnego... A potem, z czasem. Z czasem to zauważyłem. Zauważyłem wszystkie twoje zachowania których do tej pory nie widziałem. Zauważyłam jak dzielisz słodycze miedzy nas, tak że zawsze dostawałem większą część, jak oddajesz mi trochę mięsa ze swojego bento, w zamian za warzywa, wiedząc że ich nienawidzę, jak obrażasz się, jednak nie po to by się do mnie nie odzywać, tylko dlatego, ze chcesz się przytulić jednak nie potrafisz powiedzieć tego otwarcie. To mnie trochę zaskoczyło...
A potem... zaprosiłem cię na randkę.
Pamiętam to tak, jakby to było wczoraj... Wyglądałeś tak ładnie, ubrałeś się zupełnie inaczej niż zwykle, biło od ciebie na kilometr pragnieniem by mi się podobać. A ja? Ja wyglądałem jak zwykle... Zwykła koszula, zwykłe dżinsy. Chyba byłeś tym trochę zawiedziony, sądziłeś, że ja też się odstawię. Pewnie wtedy pomyślałeś sobie, ze robię to z litości... Nie chciałem, żebyś tak pomyślał... Jednak chyba udało mi się to potem ci wynagrodzić. Chyba to pamiętasz, prawda? Powinieneś to pamiętać i to całkiem dobrze. Ta uliczka gdzie zawsze przesiadywaliśmy po szkole. Wtedy też cię tam zabrałem... Pamiętasz jak słodko zarumieniony byłeś, gdy oparłem cię o ścianę i zacząłem całować? A pamiętasz jak chętnie odwzajemniałeś moje pocałunki? Na pewno pamiętasz. Na pewno pamiętasz też to jak często potem nocowaliśmy u siebie.I tu znów, jak zwykle. Na początku nie było nic... Po prostu przychodziłeś do mnie, lub ja do ciebie i spaliśmy, przytuleni do siebie... Jednak potem to było za mało i o dziwo, tym razem to dla mnie było za mało, to ja chciałem więcej. To ja jako pierwszy pozbawiłem cię koszulki i nie tylko koszulki... Byłeś wtedy jak sparaliżowany, a potem chciałeś uciec ode mnie, schować się gdzieś. Jednak ja na to nie pozwoliłem. Przytulałem cię mocno, głaskałem twoje śliczne ciało, nie pozwalając ci się ubrać, całowałem każdy fragment twojej cudownie miękkiej, słodko pachnącej, nagiej skóry. Wtedy też widziałem najpiękniejszy widok mojego życia. Twoją twarzy gdy cię dotykałem. Twoją twarz, gdy dochodziłeś jęcząc moje imię... To było cudowne.
A potem okazało się, że nie tylko mnie jest mało. Nawet wtedy nie drżałeś, to mnie bardzo zdziwiło. Po prostu weszliśmy do mnie, a ty  już od progu zacząłeś całować mnie i rozbierać... Wtedy też to się stało...
Wiedziałeś że zapomniałem, i chciałeś mi tak to przypomnieć? No to ci się udało, bo po wszystkim od razu skojarzyłem że tego dnia, mijało dokładnie pól roku odkąd się zeszliśmy. Muszę szczerze przyznać, że lepszego prezentu nigdy chyba nie dostałem... Nasz pierwszy wspólny raz... Tak to zdecydowanie był najlepszy prezent.
A potem... Pamiętasz? Oboje potrzebowaliśmy tego tak samo bardzo, jednak inaczej to pokazywaliśmy. Ja po prostu podchodziłem, całowałem cię, dotykałem, a ty prowokowałeś mnie, rozbierałeś się przy mnie i przebierałeś, ale obaj wiedzieliśmy do czego dąży drugie i to było ważne.
Ale to się zepsuło... Dlaczego tego nie przewidziałem? Przecież coś takiego było zbyt piękne by móc być prawdziwe i trwałe... Spotkałeś swojego króla. Poznałeś Mikoto. Poprawka, poznaliśmy Mikoto, a on pozwolił nam dołączyć do Homry. Byłeś nim zafascynowany. Nawet w domu, gdy byliśmy sami, ty i tak ciągle o nim gadałeś... Czułem się odrzucony, odepchnięty niczym zużyty przedmiot. Wolałeś czerwonego króla, który nawet cię nie zauważał, wolałeś jego niż mnie. Ciągle starałeś się, żeby tylko mieć szansę na zostanie jego prawą ręką, byłeś na każde zawołanie, na każde zawołanie i wezwanie z Homry. Nie ważne było co robisz w danej chwili. Dla ciebie było ważne to, ze Homra cię wzywa...
Dlatego odszedłem... Dlatego zdradziłem klan... Nie chciałem tego robić, jednak to był jedyny sposób, żeby zwrócić na siebie twoją uwagę. Nigdy nie zapomnę twojego wzroku gdy powiedziałem ci, że wstąpiłem do SCEPER4. Patrzyłeś na mnie z mieszanina najróżniejszych uczuć, w twoich oczach dostrzegałem wtedy, niedowierzanie, ból, smutek, pogardę, rozpacz oraz złość. Nigdy też nie zapomnę jak wściekły wtedy byłeś... Krzyczałeś na mnie, wyzywałeś mnie, a gdy poparzyłem miejsce gdzie było to głupie znamię, jedynie stałeś i patrzyłeś na mnie zrozpaczony. Wtedy też ostatni raz powiedziałeś do mnie Saru. Byłem tak bardzo rozdarty wtedy. Widziałem jak bardzo cię ranie, czułem się przez to jak szmata, czułem się jakbym niszczył to wszystko co kochałem... Jednak po części byłem szczęśliwy z tego co się stało i nie żałowałem tego. A wiesz dlaczego? Bo zyskałem twoją nienawiść. Żeby kogoś nienawidzić, trzeba poświęcać mu trochę uwagi, prawda? A na tym najbardziej mi zależało.
Gdybyś tylko wiedział, jak bardzo za tobą tęskniłem będąc w Scepter... Tęskniłem za twoim głosem, za tym w jaki sposób wymawiałeś moje imię, tęskniłem za twoim słodkim śmiechem, za twoim rozkosznym tuleniem się do mnie gdy było ci zimno... Tęskniłem za nazywaniem cię Tsundere, za wspólnymi wieczorami i nocami. Tęskniłem za całym tobą... Dlatego taki się stałem, opryskliwy, nieprzyjemny, nietowarzyski. Nie miałem ochoty pracować, nie miałem ochoty w ogóle wychodzić z domu. A już szczególnie gdy mijałem cię gdzieś na ulicy, a ty nie zauważałeś mnie idąc roześmiany obok członków Homry. Dlaczego ja tak cierpiałem z tęsknoty za tobą, a ty wyglądałeś na szczęśliwego... Zawsze zdawało mi się, ze to ty bardziej kochasz mnie, a nie ja ciebie.. A to jak widać mnie bolało bardziej. Zapomniałeś szybciej niż ja... Ja nigdy nie zapomniałem, nie potrafiłem... Wszystko mi przypominało o tobie... Twoja koszulka którą znalazłem na dnie swojej szafy, miedzy swoimi ubraniami, koszulka którą założyłem pluszowemu misiowi którego mi kiedyś dałeś... Tulę go każdej nocy, wciągając twój słodki zapach który został na twoim ubraniu. Twoja pierwsza czapka, która ci zabrałem... Nie podobało mi się,  że ją nosisz, tyle czasu przecież powtarzałem ci, ze masz cudowne włosy. Ale i tak najbardziej o tym, ze cię straciłem przypominało mi  znamię pod obojczykiem... Zdarzało się, że potrafiło tak bardzo boleć, jakby paliło żywym ogniem. Nie wiedziałem, czemu tak się dzieje, ale to było koszmarne... Może ono bolało wtedy gdy tobie coś się działo? Czy tak było skarbie? Dlaczego nie potrafiłem tego rozgryźć... Nie mogłem się tobą opiekować, to tak potwornie bolało. W dodatku sam zadawałem ci rany. Nie wyobrażasz sobie nawet jak bardzo miałem ochotę usiąść obok ciebie, albo wręcz zwinąć się pod twoimi nogami i błagać żebyś mi wybaczył to, że musiałem cię uderzyć. Każda twoja rana, którą ci zrobiłem, tak bardzo bolała i mnie.
Pamiętasz naszą ostatnią walkę? Pamiętasz jak szukaliśmy Yashiro Isany i przez przypadek się spotkaliśmy? Tak bardzo starałem się nic ci wtedy nie zrobić. Przez tę całą sprawę z bezbarwnym królem, nagle znów byłeś blisko mnie. Nie mogłem znieść nawet takiej bliskości. Byłeś zbyt blisko, a we mnie od nowa budziły się wszystkie uczucia. Miałem ochotę przytulić cię, pocałować, błagać o wybaczenie, błagać na kolanach byś wrócił do mnie, byś znów nazywał mnie swoim Saru. Dlatego moje ciosy były takie nieprecyzyjne. Dlatego trafiłem cię tylko tym jednym nożem, w dodatku było to ledwo draśniecie. Gdybym chciał, gdyby na twoim miejscu był ktoś inny, z pewnością walka trwałabym połowę krócej i zakończyłaby się śmiercią mojego przeciwnika. Jednak to byłeś ty. Nie chciałem cię już nigdy skrzywdzić. Czułem się jak najgorszy śmieć wiedząc że ranie psychicznie i fizycznie osobę z którą bez wahania oddałbym życie.
Dlatego tak bardzo cieszyłem się, gdy sprawa została rozwiązana... W dodatku Mikoto zginął... To mnie już tak nie cieszyło. Z jednej strony go nienawidziłem, za to, że wolałeś spędzać z nim czas niż ze mną, nienawidziłem go za to, że mógł mieć cię na własność, jak posłusznego psiaka, a nawet na ciebie nie spojrzał. A z drugiej strony...Nic do niego nie miałem, a wiedziałem jak bardzo ty cierpisz po tym jak twój cudowny Mikoto-san zginął. Wiedziałem jak musisz teraz rozpaczać... Najpierw zdradził cie najlepszy przyjaciel, zdradziła cię twoja miłość, a potem zginął twój król... to  musiało być koszmarne dla ciebie, mój mały słodki rudzielcu.
Ale.. dzięki temu, że on umarł... Wybacz mi, tak strasznie to brzmi. To brzmi jakbym był zadowolony z jego śmierci. Ale dzięki temu... Dzięki temu znów jesteś mój...
Nawet nie pamiętam co mnie podkusiło, żeby iść tam... Żeby znów odwiedzić tą uliczkę gdzie razem spędzaliśmy czas. Przecież starałem się unikać tamtego miejsca, nie przywoływać wspomnień. Ale teraz w duchu sam sobie dziękuję, że wtedy pojawiłem się tam. Dziękuję sobie, że pojawiłem się tam, dokładnie wtedy kiedy ty tam siedziałeś. Jak zwykle nasze przyciąganie nie zawiodło, nieważne czy byliśmy razem, czy byliśmy parą, kochankami, czy śmiertelnymi wrogami i tak zawsze coś nas do siebie przyciągało... A wtedy... Siedziałeś tam, smutny i zapłakany, naciągając czapkę na oczy, by ktoś przypadkiem nie zauważył twoich łez. Podszedłem do ciebie po cichu, tak ze nawet  mnie nie usłyszałeś... Nachyliłem się nad tobą i powiedziałem pierwsze co mi przeszło przez głowę...
- Tak bardzo cię kocham Misaki- mruknąłem, patrząc, jak zdejmujesz czapkę i nie zważając na to, ze jestem na służbie,  że wiesz, że powinieneś mnie zabić, nie zważając na to, po prostu rzuciłeś mi się w ramiona tuląc się do mnie. Byłeś wtedy taki słodki, cały czas powtarzałeś jak koszmarnie się czujesz, jak bardzo dziękujesz, ze tu przyszedłem, jak bardzo ci mnie brakowało...
Naprawdę ci mnie brakowało? Nigdy tego nie widziałem... Zawsze wyglądałeś na szczęśliwego z naszego rozstania, jak to możliwe że tak nie było... Az tak dobrze udawałeś mój słodziaku?
Nie mogłem cię tak zostawić tam, nie potrafiłem.... Nie potrafiłem po prostu znów powiedzieć żegnaj i odejść... Nie kiedy byłeś tak  blisko, nie, kiedy już znów znalazłeś się w moich ramionach. Nie mogłem przepuścić takiej okazji, musiałem po raz pierwszy od tak dawna, po raz pierwszy od trzech lat, skosztować twoich ust. Musiałem cię pocałować, musiałem sprawdzić, czy naprawdę coś jeszcze do mnie czujesz... A ty... odwzajemniłeś mój pocałunek, po czym rozpłakałeś się jeszcze bardziej, tym razem jednak ze szczęścia. W tym momencie zdecydowanie nie mogłem cię zostawić... Przemykanie się przez miasto tak by nie zauważył na nikt inny ani z Homry ani ze Scepter4 było trudne, jednak dzięki tobie udało się. A gdy już znaleźliśmy się u ciebie.... Po prostu nie dałem rady wytrzymać. W całym domu roznosił się twój zapach, czułem go tak wyraźnie, wszystko pachniało tobą.  Jednak znów się bałem... Bałem się, ze nie wytrzymam, ze zaraz po prostu się na ciebie rzucę, a ty wtedy pomyślisz, ze zależy mi tylko na twoim ciele. A tak nie było, nigdy tak nie było. Kochałem całego ciebie. Kochałem i kocham cię dniem i nocą, każdego dnia zakochując się w tobie od nowa, poznając cię jeszcze dokładniej, będąc jeszcze bliżej ciebie. Kochałem cię przy każdej pogodzie, każdej porze roku, nie ważne gdzie byłem i jak bardzo byłem zraniony. W końcu i tak nie starczyło mi silnej woli. Objąłem się i po prostu upadłem razem z tobą na łóżko. Jak zwykle w takich sytuacjach na twoich policzkach widniały rumieńce. Byłeś taki słodki... A ja... Miałem cie tak blisko siebie... Mogłem wtulić nos w twoje cudowne, pachnące orzechami włosy, rozkoszując się tym jak delikatnie łaskoczą skórę na mojej twarzy.
Tym razem znów mnie zaskoczyłeś... Jesteś jedyną osobą która potrafi mnie zaskoczyć... Ale po prostu nie mogłem w to uwierzyć, gdy zobaczyłem jak siadasz na moich biodrach, zabierając się za rozpinanie mojego munduru. Jak zwykle wszystko było, dobrze i wszystkie twoje ruchy były pewne... do czasu aż nie spojrzałeś mi w oczy.Przez trzy lata to się nie zmieniło, dalej moje spojrzenie bardzo cię zawstydzało. Jednak nawet to cię nie powstrzymało... Wbiłeś wzrok w swoje dłonie, po kolei ściągając ze mnie ubrania.  W końcu odezwałeś się do mnie mój mały Misaki. Zacząłeś powtarzać jak ci brakowało mojej bliskości przez ten cały czas. Uśmiechałeś się delikatnie pod nosem, mówiąc że masz nadzieję, ze już nigdy nie będziemy musieli się rozstawać... I ja też miałem taką nadzieję, naprawdę... Miałem taką nadzieję, przez cały czas który wtedy spędziliśmy razem... Przez całą noc, każdy twój jęk,. każde westchnienie, każde powtórzenie mojego imienia napawało mnie nową nadzieją.
A teraz? Minął już rok od tamtego spotkania... Homra dalej nie ma króla... Zostaliście po prostu trochę rozrabiającym gangiem, bo żaden z was nie ma zamiaru zastąpić Mikoto. Na swój sposób rozumiem to, jednak nadal nienawidzę ludzi o wielkim sercu... Tacy są najgorsi... Przez takiego straciłem cię  aż na trzy lata...
Jednak teraz wcale nie jest prościej... Cały czas ukrywamy się, znów musimy udawać śmiertelnych wrogów, musimy udawać pod publikę... tylko po to by po powrocie do domu przepraszać się za to wszystko. Tyle razu już płakałeś, krzyczałeś, skarżyłeś się że masz tego dość. Tyle razy przytulałem się i mówiłem że mogę zrezygnować z pracy, że możemy żyć razem jako para. I za każdym razem to ty mnie przepraszałeś za te wybuchy, powtarzałeś że rozumiesz, ze muszę pracować jeśli chcemy dalej mieszkać razem. Jednak ja i tak wiedziałem, ze cię to męczy... Staram ci się to wynagrodzić na każdym kroku i ty to czujesz, wiem, ze doskonale to czujesz... Jednak wiem też jak bardzo chciałbyś móc żyć jak normalna para, jak bardzo chciałbyś ujawnić się z tym ze mnie kochasz. Wiem też jak bardzo sie tego bolisz.. W końcu, sam też sie tego bardzo boję...
Tylko... Ile my jeszcze tego zniesiemy... Ile czasu jeszcze damy radę tak wytrzymać?
Pytam cie o to tak często... Jak ty wytrzymujesz to moje ciągłe panikowanie i głupie pytania? A no tak wiem jak to wytrzymujesz, por prostu mnie znasz i to ci nie przeszkadza. Lubisz ze mną rozmawiać, lubisz mnie słuchać, lubisz odpowiadać mi nawet na te najgłupsze pytania, po prstu uwielbiasz moją obecność, z reszta... z wzajemnoscią....
A ja, uwielbiam tooje odpowiedzi....
Szczególnie tą jedna...
"Wytrzymamy wszystko, póki będziemy się kochali... Czyli na zawsze."