poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Bo nas... nie ma...

One Shot napisany pod wpływem piosenki LM.C - Haunted House Make a Secret. Proszę mnie nie zabijać, za brak GMaNL, niedługo znowu to wstawię... Ale proszę o komentarze, bo mi smutno, że tak tu pusto. I jeszcze Filemonek mi tu gada, że nikt nie komentuje, bo ja dupa jestem (naczytała się Akatsukiss i myśli, że jest fajna- dop. od Filemonka). No ale dosyć gadania o dupie Maryni (Gdzie?! Jak?! *w* - Filemonek), zapraszam do czytania i komentowania.
********************************************

Mam na imię Horii, a mój brat to Harii. Mieszkamy tu już od bardzo dawna. Tu... znaczy gdzie? Nigdy nie potrafiliśmy odpowiedzieć na to pytanie. Mieszkamy wszędzie i nigdzie, bo nas...
Nie ma... 
Przemierzamy korytarze, czasami zrzucimy jakieś rzeczy, jednak ludzie nas nie widzą. Zdarza się, że słyszą nasz cichy szloch, gdy przytuleni do siebie, ronimy srebrne łzy. Możemy płakać całą noc, jednak nigdy, żadna z naszych łez nie spadła, nie zostawiła śladu na podłodze. Nasze życie było tak smutne - uwięzienie w nicości, oddzieleni od rzeczywistości. Dwaj bracia, którzy nigdy nie zaznali innej miłości niż wzajemna, braterska. Dwoje nastolatków, którzy nigdy mieli nie zaznać spokoju. Skazani na zawsze, na swoje towarzystwo, niezauważalni dla ludzi. Nikt nie potrafił nas dostrzec, bo nas...
Nie ma...
Nie istnieliśmy dla świta dopóki nie pojawił się ON. Ten chłopak widział, jak tańczyliśmy w wielkiej sali, jak zwykle trzymając się za ręce. Nasze dłonie były jak zszyte - zawsze połączone. Chyba było tak z obawy, że gdy oddalimy się od siebie to już zawsze będziemy samotni. Ten chłopiec widział nas, obserwował jak kręcimy się i śmiejemy. Od tego momentu go kochaliśmy. Oboje. Czułem, że Harii też go kocha. Zawsze wiedziałem co czuje mój brat, a on wiedział co czuję ja. Ale... Czy tak można? Zakochać się w kimś, widząc go pierwszy raz na oczy? Czy to poprawne? A jeśli nie wolno nam się zakochać? Jeśli nie jest nam to pisane? A jeśli... Nie możemy o tym myśleć, gdy na niego patrzymy. Był taki niewinny... Chichotał widząc nasz zdziwione miny. Jego głos był tak dźwięczny, melodyczny. Ten chłopiec o niebieskich, pięknych niebieskich oczach. O mlecznobiałej, gładkiej niczym jedwab skórze. Ten chłopiec, nastolatek w naszym wieku, zachowywał się jak dziecko, zachwycał się dwójką bliźniaków zawieszonych, zatrzymanych w czasie. Odwiedzał nas co dzień, najczęściej sam, czasami z innymi, raz nawet z rodzicami, jednak tylko on nas widział. Tylko on śmiał się z nami, gdy zrzucaliśmy doniczki z parapetów, gdy rozrabialiśmy jak zwykle. Jego blond loki falowały uroczo, gdy biegał z nami, gdy śmialiśmy się we trójkę. Nawet gdy rodzice zabronili mu tu przychodzić, on nie posłuchał ich. Wymknął się z domy, by spędzić tę noc z nami. Było tak wspaniale.. Tańczyliśmy we trójkę w tej wielkiej sali. Poruszał się tak lekko... prawie jak my.
Lecz Harii, nie możemy go zatrzymać. Nie możemy go tu trzymać, nawet jeśli go kochamy. Powinniśmy zabronić mu tu przychodzić. Jednak jesteśmy egoistami i nie powiemy mu "Wyjdź!" Będziemy dalej siedzieć z nim, mając świadomość, że jest samotny. Jest samotny, bo przecież nie może dotknąć naszych przejrzystych, zimnych ciał. Bo nas...
Nie ma...
Ale ta noc jest piękna Harii, więc póki możemy to oglądajmy gwiazdy razem z naszym ukochanym, Pragnę by ta noc mogła trwać dłużej, żebyśmy mogli być razem jeszcze tą chwile.
Mam na imię Horii, a mój brat to Harii. Mieszkaliśmy tu sami bardzo długo. Czasami płakaliśmy samotni, jednak to nie koiło naszego bólu. Ale teraz jest z nami ktoś jeszcze. Jest niczym piękny kwiat. Ten chłopiec o malinowych ustach. Ten którego pokochaliśmy od pierwszego wejrzenia. Ten, który spędza z nami każdą wolną chwilę. Jest naszym prywatnym słońcem, prawda Harii? Naszą małą obsesją. Dzięki niemu, nasze bezbarwne życie nabrało kolorów. Uśmiech tego chłopaka, tak piękny, że wszystko wokół zdaje się kwitnąć, gdy on się śmieje. A śmieje się tylko do nas. Jednak my wiemy że za tym uśmiechem kryje się samotność. Bo nasz ukochany jest wciąż samotny, widzimy to w jego oczach. Taka jest zaleta - a może wada? - kochania. Wiesz, co czuje ukochany. Harii, nasz ukochany jest samotny, jednak po mimo tego, uśmiecha się słodko w naszą stronę. Wiruje, bawiąc się z nami całą noc. Rano będzie musiał wrócić do domu, inaczej rodzice dowiedzą się, że łamie ich zakaz. Ale jeszcze jest noc, na razie nie myślmy o konsekwencjach.
Jednak Harii, on wciąż będzie samotny po mimo naszej obecności. A my nie otrzemy jego łez, naszymi zimnymi dłońmi. Może powinniśmy mu powiedzieć co czujemy? Nim minie ten czas, powiedzmy mu, co zaprząta nasze wspólne myśli. Bo on wkrótce dorośnie i również przestanie nas dostrzegać. A wtedy znów będziemy szlochać samotni, żałując że wtedy nie powiedzieliśmy mu prawdy.
Dlatego tej nocy, bawiąc się z nim, wymówiliśmy te magiczne słowa: "Kochamy Cię". A on nie zaskoczony. Nie był też wystraszony. Uśmiechnął się tylko, w tak niewinny sposób jak zwykle. A gdy otworzył usta, usłyszeliśmy najpiękniejsze słowa na świecie: "Ja też was kocham. Obu."
Harii... Nikt przez całe nasz smutne życie nie powiedział, że nas kocha. Tylko ten chłopak. 
Nasz kochany aniołek zbliżył się do nas i zrobił coś, co wydawało nam się niemożliwe... Pocałował nas - najpierw mnie, później mego bliźniaka. 
Harii, czy też to czujesz? To ciepło rozlewające się po całym ciele. Bracie, co się z nami dzieje? Nasze ciała - one błyszczą. A nasz anioł uśmiecha się, jakby był przygotowany na to co się stanie. Jakby wiedział, że tak będzie. Czy on powiedział "Żegnajcie, ukochani?" Chyba ta...
Harii, widzę białe światło, czy mamy iść w jego stronę? Tak? To chodźmy. Pięknie tu...
Mam na imię Horii, a mój brat to Harii. Jesteśmy teraz gdzie indziej. Znowu nie wiemy gdzie, ale tu jest lepiej. Jesteśmy szczęśliwi. Czy to jest to co ludzie nazywają Niebem?
Harii, a jednak pisane nam było zakochać się. Dzięki temu odnaleźliśmy spokój, zaznaliśmy szczęścia. Dziękujemy Ci, nasz Aniele. Dzięki tobie, nareszcie naprawdę możemy powiedzieć, że nas nie ma.
Bo nas już tam... Nie ma...

sobota, 14 kwietnia 2012

Ruki x Reita - Strach

Leżę... Sam...
Sam w moim ogromnym łóżku. Poprawka - w naszym łóżku. Zwinięty w kłębek, z utęsknieniem czekam na jego powrót. Nie wiem ile czasu już tak trwam, lecz wiem że nie zasnę. Nie zasnę, bo za bardzo się boje. Boję się, że obudzę się bez niego, że znów będę sam. Jesteśmy razem już tyle czasu, a ja wciąż boję się, że przestanie mnie kochać, że przestanie ze mną wytrzymywać. Nie o to chodzi, że nie ufam w to co mi mówi... Po prostu nie wierzę, że jestem wart jego miłości... Kurczowo przyciskam do piersi poduszkę przesiąkniętą jago zapachem. Wiem, że niedługo wróci, jednak bez względu na to, strach wciąż mnie nie opuszcza. Na co dzień jest inaczej. Jest przy mnie w każdej minucie. Gdzie bym nie spojrzał, tam widzę jego uśmiechniętą twarz, to mnie napędza do działania. Odkąd jesteśmy razem, wszystkie koncerty wychodzą lepiej. Wystarczy, że spojrzę w jego oczy, by przepełniła mnie najszczersza radość. Tak widzą mnie wszyscy. Jako szczęśliwego, wiecznie uśmiechniętego chłopaka. Jednak, żadne z nich nie wie, jak bardzo się mylą. Gdy tylko Reita znika mi z horyzontu, ogarnia mnie straszny ból. Uczucie, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi i pociął na kawałeczki. Nawet jeśli znika tylko po to, żeby iść do sklepu, to i tak chciałbym, żeby już wrócił, albo, żeby wszędzie brał mnie ze sobą. Wiem... To głupie i egoistyczne - jednak nie potrawie inaczej. Chciałbym, żeby nie zwracał uwagi na nikogo oprócz mnie, chciałbym mieć go na wyłączność. Nie potrafię żyć bez niego, czuję się wtedy całkowicie pusty. Tak jakby ktoś pozbawił mnie sensu życia. Leżąc tak bezwładnie, słyszę odgłos klucza przekręcanego w zamku. Kami- sama! Wrócił! Słyszę jego kroki, jak zwykle kieruje się wprost do sypialni, by mnie zobaczyć. Gdy cicho uchyla drzwi, podnoszę się do siadu. Podchodzi do mnie prychając w rozbawieniu. Tyle razy prosił, żebym szedł spać gdy nie wraca dłużej, a ja i tak nigdy nie zasnąłem. Oplata mnie ramionami w pasie. Wtulam się w jego szeroki tors, wdychając najpiękniejszy na świecie zapach - zapach jego skóry wymieszany z perfumami, których używa. Czuję jak delikatnie gładzi moje plecy swoimi dłońmi. Na tą chwilę tak długo czekałem. Na moment w którym ukochany wypełni pustkę w moim sercu. Czekałem, aż mnie przytuli, zmieni mój wewnętrzny krzyk rozpaczy w ciche mruczenie. Czasami mam wrażenie, że on wie jak się czuje, że wyczuwa co się ze mną dzieje gdy znika z mojego otoczenia. Ale nie chcę o tym teraz myśleć. Teraz, kiedy jest tak blisko, kiedy mogę go dotknąć. Odsuwa się kawałek, by po chwili złożyć delikatny pocałunek na moich wargach. Przyciągam go bliżej siebie, jestem tak spragniony jego bliskości, jego dotyku, jego ust. Pragnę, aby ten cudowny blondyn należał tylko do mnie, Jednocześnie wiem, że oddałem mu całego siebie. Cały należę do niego i nie przeszkadza mi to, tak jest dobrze. Całuje całą moją twarz, schodzi ustami na szyje, delikatnie przygryzając wrażliwą skórę, a ja się po prostu rozpływam, zresztą jak zawsze pod wpływem jego dotyku. Zna moje wszystkie słabości, potrafi doprowadzić mnie do szaleństwa. Kocham go całym sercem, całym ciałem, całą duszą! Kocham go całym sobą... Uwielbiam jego zgrabne, umięśnione ciało, jego twarz. Kocham jego głębokie oczy wpatrzone we mnie, kocham jego, czoło, policzki, nos na co dzień przesłonięty opaską, którą ściąga tylko i wyłącznie przy mnie. Jego seksowne, pełne usta, delikatnie pieszczące moje ciało. Kocham jego głos. Jego niski, magnetyczny głos,  szczególnie jeśli mówi do mnie te piękne słowa:
- Aishiteru 
Tak właśnie te. 
Mój Reita... Mój kochany blondynek, dziecko w skórze mężczyzny. Jedyna osoba na tym świecie dla której byłbym w stanie zrobić wszystko. Nawet umrzeć. Tak, mógłbym oddać za niego życie. Wplatam palce w jego piękne włosy. Czuję jego długie, smukłe palce, delikatnie masujące moje ciało. Ile razy, czy to na próbach, czy na koncertach, czy nawet gdy grał coś dla mnie, ile to razy chciałem odrzucić jego gitarę na bok i zająć jej miejsce? Zgubiłem się przy setnym razie... Wiem... To chore, ale taki już jestem. Takiego mnie kocha. Życie nabiera barw, gdy jest obok mnie. Drżę, czując jego dotyk na swoim ciele:
- Nie zostawisz mnie? - pytam cicho po raz któryś odkąd jesteśmy razem. Nigdy mnie nie wyśmiewa, gdy o to pytam. Chyba rozumie moje wątpliwości. W odpowiedzi czuje silniejszy uścisk i jego pewny głos przy uchu:
- Nigdy cię nie zostawię, moje słodkie Maleństwo. - jego głos przepełnia taka czułość, tak wielka miłość bije od niego. A ja ciągle mam wrażenie, że daje mu za mało z siebie. Po moich policzkach popłynęły ciepłe łzy. Nigdy nie sądziłem, że ktoś może mnie tak pokochać. Podniósł się na łokciach, wierzchem dłoni wytarł moją twarz:
- Dlaczego płaczesz?- spytał. W jego głosie pobrzmiewała troska.
- Dlatego, że tak bardzo mnie kochasz. To ze szczęścia - mój głos brzmiał niewiarygodnie słabo. Wtulam się w jego klatkę piersiową, blondyn przeczesuje niespiesznie moje włosy:
- Mój mały Ruki. Śpij spokojnie, Kochanie. Zawsze będę przy tobie.
Wierzę w to. Wierzę w każde słowo, które pada z jego ust, tak bardzo go kocham. 
Tak... teraz mogę już zasnąć. Wiem, że mój anioł będzie przy mnie, odgoni każdą troskę, każdy smutek. A gdy się obudzę to wiem, że dalej będzie mnie do siebie tulił. I będę wtedy najszczęśliwszą osobą na świcie. Dopóki znów nie zniknie. Gdy tylko stracę go z oczu, ponownie zawładnie mną strach, że mój ukochany już nie wróci. I będę trwał w tym strachu, dopóki znów nie ujrzę tych kochających oczu. Dopóki nie poczuję tych miękkich ust.
Czasami zastanawiam się, kim jestem?
I zawsze do chodzę do tego samego wniosku. Że jestem jedynie chorym z miłości oczkiem w głowie mojego kochanka.

Give Me a New Live - Rozdział 3

"Boże, całowałem się z chłopakiem, którego w ogóle nie znam". Myśli chłopaka krążyły wokół tamtej chwili. Jego ręka powędrowała do ust, delikatnie dotykając warg. To było takie... no brak słów. Szedł niczym zahipnotyzowany, nie dostrzegając innych ludzi. Miał jedynie cichą nadzieje, że idzie w dobrą stronę. Wciąż czuł na sobie dotyk Toma oraz jego zapach. Miał wrażenie, że wszyscy przechodnie widzą jak się czuje, wiedzą czym spowodowany jest jego wciąż nieznikający rumieniec. Przesunął dłonią po policzku, na którym jeszcze niedawno spoczywała dłoń tego fascynującego chłopaka, o burzowych oczach. Zaczął zastanawiać się, kiedy i czy w ogóle do niego zadzwoni, bo patrząc prawdzie w oczy, nie zna go wcale. Wie tylko ile tamten ma lat i jak się nazywa. Idąc jak w transie, nie zauważył dwóch dziewczyn idących na przeciwko niego, chichocząc. Obie spojrzały na chłopaka a ich rozmowa zeszła na temat jego osoby: 
- Spójrz na niego... Jak on wygląda. Jakby się urwał z sierocińca - powiedziała blondynka ubrana w żółte rurki, czarne kozaki i beżową kurtkę.
- No, a zobacz na te jego buty... Powycierane i jakieś takie dziwne... Skąd on je wyciągnął? Ze śmietnika? - powiedziała ruda ubrana w odcienie bieli i różu. Dziewczyny zachichotały głośno, zwracając tym samym uwagę chłopaka, który podniósł wzrok i oniemiał. W odległości najwyżej czterech metrów od niego stał nie kto inny, tylko znienawidzona przez niego narzeczona. Stanął jak sparaliżowany, nie mogąc się ruszyć z miejsca, rozglądając się chaotycznie w poszukiwaniu jakiejś drogi ucieczki, której jak na złość nie było. W pierwszej chwili pomyślał, że może dziewczyna wciąż chichocząc skręci razem z koleżanką w którąś stronę, jednak tak się nie stało, gdyż obie nastolatki ciągle szły wprost na niego. Spanikowany, już układał w głowie jakieś wyjaśnienia dla narzeczonej, kiedy blondynka odwróciła głowę w jego stronę patrząc mu prosto w oczy. Szybko odwróciła się w stroną towarzyszki, a Mail usłyszał kolejne zdanie na swój temat:
- On ma makijaż. Zobacz, bo nie wierze, on ma pomalowane oczy! - szturchnęła koleżankę a ta odwróciła głowę wciąż nie przestając chichotać. Jej śmiech ucichł gdy tylko spojrzała w oczy chłopaka. Jej oczy powiększyły się do wielkości spodków kosmicznych, a usta otworzyły się gdy ruda zachłysnęła się powietrzem. Mail miał cichą nadzieje, że go nie rozpoznała, i że jest to jedynie reakcja na jego wygląd, jednak jak zawsze sprawdziła się jego prawda życiowa: "Nadzieja umiera... pierwsza" Dziewczyna zasłoniła usta dłonią i wydała z siebie głośny pisk:
- Boże! to mój Mail! - podeszła do chłopaka szybkim krokiem. Ten próbował się jeszcze chyłkiem wycofać, jednak ta blond bestyja, zwana dalej Bethany, zaszła go od tyłu, uniemożliwiając szybką ewakuacje. Hope złapała w dłonie twarz chłopaka, przyglądając mu się z przerażeniem:
- Kochanie, co ci się stało? Kto ci to zrobił? - spytała słabo rudowłosa.
Chłopak obejrzał swoje ciało, o następnie przejrzał się w witrynie sklepowej, nie rozumiejąc o co chodzi:
- Kto, co mi zrobił? Ubrudziłem się, czy siniaka mam gdzieś? - spytał chłopak, a dziewczyny spojrzały na niego, jak na osobę niespełna rozumu.
- Mail, chodzi mi o twój ubiór. Od kiedy się tak ubierasz? Ojciec cię widział? Pozwolił na takie ciuchy. Te spodnie są zdecydowanie za wąskie, a te buty to po prostu porażka. Nie wiem skąd je wziąłeś, ale wyglądają jakby przeżyły jakąś masakrę. Chodź pójdziemy, do twojego taty, niech cię zobaczy - dziewczyna wyrzucała z siebie słowa z prędkością światła, jednocześnie z niewiarygodną siłą ciągnąc, zapierającego się Maila, za ramię:
- -Hope, nie trzeba, nic mi nie jest. Idź z Bethany, ja sobie poradzę! - zielonooki wyszarpnął się z jej uścisku, odchodząc na bezpieczną odległość
- Nie mogę cię tak zostawić! Jeszcze cię policja zgarnie, bo pomyślą, że jesteś jakimś chuliganem albo co gorsza narkomanem. Chodź, za nim ktoś cię tak zobaczy - powiedziała brązowooka podchodząc bliżej.
- Nie mogę, sam wrócę. Hope, wracaj do domu, Skarbie. - powiedział i chodź był mocno zdenerwowanie, ledwo zdołał wymówić słowo "Skarbie".
- To może chociaż będziesz łaskaw wytłumaczyć mi czemu wyglądasz tak jak wyglądasz? To jakiś żart? - spytała ruda.
- No właśnie. - potwierdziła Bethany stając obok Hope. Obie dziewczyny oparły ręce na biodrach i ani myślały ruszyć się, dopóki nie uzyskają odpowiedzi. Nagle Mailowi w głowie zapaliła się bardzo jasna żarówka, oznajmiająca, że chłopak wpadł na pomysł:
- Tak, właśnie! To żart! Przegrałem zakład, a karą było przejście przez miasto w tych ciuchach. Tej wersji się trzymajmy... - szatyn wyrzucił z siebie na jednym oddechu, kompletnie zbijając dziewczyny z tropu. Głos zabrała Hope:
- Zakład? Twoi koledzy nie wyglądają na takich. którzy wymyśliliby takie świństwo. No chyba, że o czymś nie wiem? - spytała, przyglądając mu się podejrzliwie.
- Tak, to koledzy ze szkoły. Wiem, to głupi żart, ale nie chciałem wyjść na tchórza, więc ubrałem to. - powiedział, modląc się w duchu, aby w to uwierzyła, no bo gorzej już być nie może... Siła wyższa jednak postanowiła mu zrobić okrutny żart:
Ach, rozumiem- powiedziała brązowooka, zamyślając się na chwilę - no to pójdę z tobą i wytłumaczę wszystko twojej mamie, bo jak cię tak zobaczy to dostanie zawału.
Chłopak spojrzał na nią z niedowierzaniem. "No to chyba jest jakiś żart?!"
- Nie, pójdę sam. To też jest część zakładu - zapewnił ją chłopak - a ty wracaj do domu z Bethany.
- Ale... - dziewczyna nie dokończyła wypowiedzi, przyciągnięta do pocałunku przez szatyna. Po chwili puścił ją i niewiele brakowało, a wychawtowałby się na chodnik.
- To pójdziesz grzecznie do domu, razem z Bethany? - spytał brązowowłosy, najsłodszym głosem na jaki było go stać. Dziewczyna zrobiła wielkie oczy, a na jej policzki wypłynął wielki rumieniec. Bethany chichotała stojąc obok i przyglądając się im z boku.
- Pójdę - powiedziała patrząc na niego nieprzytomnym wzrokiem.
- Bet, zabierz ją, bo chyba nie jest w stanie się ruszyć... - chłopak strzelił facepalma i krótko uścisnął dziewczyny.
- Pa - pożegnał się krótko szybko ewakuując się od ich towarzystwa. Wszedł do pierwszego napotkanego spożywczaka i kupił butelkę wody. Pociągnął łyk, po czym przepłukał usta i wypluł wodę na chodnik. Miał w ustach ohydny smak błyszczyka Hope. Ten pocałunek. Był obrzydliwy. Nie wyobrażał sobie, jak mógłby to robić co dzień, nie wspominając o niczym więcej. Zaraz potem przypomniał sobie pocałunek z Tomem. Jego mógłby całować bez przerwy. Zaraz wyrzucił z głowy tą myśl. Przecież prawie go nie znał... Doszedł do muru swojej posiadłości, wspinając się po wysuniętych cegłach. Przeszedł na drugą stronę, szybko podbiegł do drabinki, wspinając się po niej do pokoju. Wyciągnął z szafy piżamę i jak burza wpadł do łazienki. Szybko wziął prysznic, zmyl makijaż, po czym wskoczył do łóżka. Tak jak się spodziewał, chwilę później drzwi jego pokoju uchyliły się i stanęła w nich jego matka.
- Przyniosłam ci kolacje - Postawiła na stoliku tace z herbatą i kanapkami. - Przepraszam za tą wcześniejszą kłótnie. Naskoczyłam na ciebie -  kobieta usiadła na brzegu jego łózka.
- Nie ma sprawy - brunet uśmiechnął się do niej pogodnie, a ona to odwzajemniła.
- Nie, to moja wina. Nie mogę tak cię pospieszać w sprawie Hope.  Polubisz ją w swoim czasie
- Ale naprawdę nic się nie stało - powiedział Mail, przytulając matkę krótko - Mamo, chciałbym iść spać.
- Dobrze, już uciekam. - Kobieta szybko wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Zielonooki wcale nie kłamał. Już chwilę później zasnął, a główną postacią jego snów był pewien granatowooki brunet.

czwartek, 5 kwietnia 2012

Give Me a New Live - Rozdział 2

Mail szedł przez miasto w tylko sobie znanym kierunku. Wszedł w ciemną uliczkę, którą większość ludzi omijało z daleka, jednak on wiedział gdzie zmierza. Stanął przed dużymi metalowymi drzwiami nad którymi wisiał intensywnie czerwony szyld z czarnym napisem „Black Rock Angel”. Wziął głęboki oddech, otwierając drzwi i przestąpił przez próg, wchodząc do środka. Znalazł się w zupełnie innym świecie, w którym królowała zasada „Sex, drugs and Rock’n’roll”. Wciągnął w nozdrza zapach dymu papierosowego i alkoholu wypełniające salę.  Z głośników dudniła głośno piosenka Blood zespołu Deathgaze. Omiótł wzrokiem pomieszczenie, dostrzegając kilka osób, w większości znajome twarze. Podszedł do baru, zajmując miejsce na jednym z wysokich, obitych skórą krzeseł:
- Cześć PJ, podrzucisz mi colę?-  rzucił w stronę okolczykowanego chłopaka z zielonymi włosami ściętymi na jeża. Koleś odwrócił się w jego stronę a na jego ustach wykwitł szeroki uśmiech:
- Cześć Mail, już się robi – odwrócił się, by po chwili powrócić ze szklanką coli z lodem i słomką – Jesteś wcześniej niż zwykle, jak to możliwe?
- No… Jakoś udało mi się wymigać od spotkania z tym pokemonem, zwanym dalej moją narzeczoną – skrzywił się na wyobrażenie dziewczyny, a chłopak za ladą roześmiał się głośno.
- Nie ma to jak ustawiony ślub, no nie? – spytał z ironią w głosie.
- Nawet mi nie przypominaj – machnął mu ręką przed nosem, odwracając się w stronę parkietu na którym kilka osób bujało się w rytm muzyki, bo tańcem to ciężko było nazwać. Jednak to nie ludzie z parkietu przyciągnęli wzrok Maila. Tym kto przyciągnął jego uwagę, był chłopak siedzący w rogu Sali, rozparty na fotelu niczym pan i władca. Był za daleko, by stwierdzić jakiego koloru są jego oczy, w tej chwili wpatrzone w bruneta. W dłoni trzymał zapalonego papierosa. Zielonooki odwrócił się zarumieniony w stronę baru i zagadnął barmana:
- Hej PJ, co to za koleś siedzi w rogu Sali? – chłopak spojrzał w tamtą stronę, po czym uśmiechnął się szeroko.
- Szczerze to nie wiem… Przyszedł jakiś czas temu i obserwuje wchodzących. Ciacho, no nie?- powiedział szturchając bruneta, a ten odwrócił głowę w bok:
- Ts… Może… - Zielonowłosy zaśmiał się widząc minę Maila i pochylił nad nim.
- Powiem ci coś… Ale zachowaj to w sekrecie, bo to wielka tajemnica… Tamten z rogu ciągle się na ciebie gapi- szepnął mu do ucha, a chłopak spłonął rumieńcem, ukradkiem spoglądając na chłopaka z kąta, który rzeczywiście patrzył na niego. Speszony odwrócił wzrok w stroną barmana, a ten postawił przed nim szklankę z jakimś kolorowym napojem:
- Co to?- spytał podejrzliwie brunet, wąchając zawartość naczynia. Skrzywił się czując alkohol- przecież jestem niepełnoletni…
- Oj tam, to tylko małe co nieco na odwagę- chłopak wyszczerzył się, ukazując światu złote zęby- no dalej, pij i ruszaj na podbój tego przystojniaka- zmierzwił jego włosy- uprzedzając twoje pytanie- wyglądasz nieziemsko.
Brunet szybko opróżnił szklankę krzywiąc się przy tym niemiłosiernie, po czy obrócił się w stronę chłopaka.
- Bierz go tygrysie- rzucił PJ, rozbawionym głosem.
Wzrok mężczyzny okropnie go peszył, długo wahał się czy ma podejść. W pewnej chwili nieznajomy skinął na chłopaka palcem, zachęcając go do podejścia. Mail niepewnie wstał z krzesła, podszedł siadając obok nieznajomego na kanapie. Ten uśmiechnął się przyjaźnie patrząc brunetowi w głęboko w oczy. Chłopak odwrócił głowę zawstydzony i mocno zarumieniony, jednak udało mu się zachować pewny ton głosu:
- Hej, jestem Mail River – powiedział – Tak, z tych Riverów, od sieci banków – dodał, widząc lekko zaskoczone spojrzenie granatowych oczu mężczyzny.
- Nie wyglądasz na bogacza, Słonko. Prędzej na zbuntowane dziecko nawiedzonych katolików albo jak syn rockmana – powiedział niskim, melodycznym głosem, po czym roześmiał się perliście. Jego głos był bardzo pociągający, a tego śmiechu można by słuchać godzinami.
- Nazywam się Thomas Black – przedstawił się, całując Maila w policzek i zachichotał widząc zaczerwienione policzki chłopca-  Słodki jesteś, Milly.
Chłopak uśmiechnął się słabo. Bliskość Thomasa wywoływała u niego dziwny uścisk w brzuchy. Czuł się jakby żołądek fikał mu koziołki. Cała jego osoba wywoływała dreszcz przechodzący po ciele nastolatka. Długie do pasa, czarne włosy z białymi końcówkami i grzywką, ciemnoniebieskie oczy, kolorem przypominające wieczorne niebo.  Ubrany był w czarne, skórzane spodnie, białą rozciągniętą koszulkę i krótkie rozsznurowane martensy. Black otoczył go ramieniem, przyciągając bliżej siebie. Zaskoczyło go to, dlatego odsunął się szybko od mężczyzny:
- Nie musisz się mnie bać, nie zrobię ci krzywdy. Wybrałem Cię – powiedział cicho, łapiąc go za rękę.
- Wybrałeś? Jak to? – zainteresował się chłopak.
- Wyjaśnię ci… W odpowiednim czasie – powiedział, uśmiechając się tajemniczo- powiedz Milly, ile masz lat?
- Siedemnaście, a ty Tom? – spytał niepewnie. Czuł się dziwnie przy tym mężczyźnie, lecz nie potrafił sprecyzować dlaczego.
- Dwadzieścia cztery, Słonko. Gdzie chodzisz do szkoły? – Karowłosy oparł głowę na dłoni. Wyglądał… Uroczo.
- Do liceum Sant Bringston. – skrzywił się, wymawiając nazwę znienawidzonej przez siebie szkoły. Jakie szczęście, że są wakacje.
- Liceum dla bogaczy… Mogłem się domyślić – westchnął chłopak, po czym wyciągnął dłoń, głaszcząc nią policzek Maila. Młodszy przymknął oczy, wtulając twarz w dłoń czarnowłosego, która odsunęła się zdecydowanie za szybko jak na gust chłopaka.
- Wybacz mi, zielonooki Skarbie, ale muszę już iść – Thomas podniósł się z kanapy, a Mail uczynił to samo, idąc za nim w stronę wyjścia. Przeszli na koniec ciemnej uliczki, gdzie stało piękne, czarne Ducati  Monster, należące do starszego.  Ciemnooki oparł się o motocykl, szukając czegoś w kieszeniach kurtki. Znalazł to, a mianowicie mały, zadrukowany kartonik. Wyciągnął go w stronę chłopaka, a gdy ten wyciągnął rękę po papier, złapał go za nadgarstek przyciągając go do siebie. Otoczył go ramieniem w pasie, a ich usta połączył w zaborczym, wręcz brutalnym pocałunku. To był pocałunek, który sprawia, że miękną kolana i gdyby nie silny uścisk w talii to Mail najprawdopodobniej upadłby na chodnik. Chłopak łapczywie oddawał pocałunki, w końcu jednak się od siebie oderwali, gdyż zabrakło im tchu. Ich twarze były zaczerwienione a oddechy przyspieszone. Thomas wsunął do kieszeni kurtki, z kołowanego Maila, kartonik który trzymał w ręku, następnie wsiadł na motor i odjechał, szybko znikając z pola widzenia. Chłopak stał przez chwilę na środku chodnika nie wiedząc co ze sobą zrobić, po chwili jednak oprzytomniał i wyszukał w kieszeni kartonik, który otrzymał przed chwilą. Napisane na nim było:
Uwierz w to…
Black
666-185-256
Brunet ruszył w stronę domu, myśląc nad sensem słów umieszczonych na wizytówce.

Misaki

środa, 4 kwietnia 2012

Żegnaj ukchany... (Tobi x Deidara z "Naruto")

Kochałem go gdy mówił do mnie „Deidara- sempai”. Uwielbiałem jego zachowanie, tą nieporadność, lekką głupotę. To jak próbował mi zaimponować na każdy kroku. Jego szare oczy przepełnione miłością... Kochałem go najbardziej na świecie, bo wiedział kiedy go potrzebowałem a kiedy chciałem być sam. Doceniał moją sztukę, zachwycał się nią. Dla niego wszystko było piękne; Był jak dziecko poznające świat. Gdy patrzyłem na jego uśmiechniętą twarz, to przepełniało mnie szczęście. Każdym kawałkiem swojego ciała pokazywał że jest szczęśliwy, że mnie kocha. Jego ciało... Wijące się pod moim dotykiem, pod pocałunkami, proszące o więcej. Zapach jego ciała, gładkość jego skóry, smak ust... To wszystko mnie do niego przyciągało, sprawiając że chciałem się nim opiekować, trzymać go w ramionach i nigdy nie puszczać. Chciałem żeby mi pokazał swój świat... Ten świat, który go tak cieszył.
Ale on się zmienił...

Teraz jest twardy, brutalny. Traktuje mnie jak psa, a ja nie potrafię się sprzeciwić. Już prawie zapomniałem jak mówił do mnie głosem przepełnionym miłością. „Deidara- sempai” zostało zastąpione przez „Deidara! Do mnie!” Brakuje mi jego nieśmiałości. Boję się go, lecz jednocześnie nie mogę przestać go kochać. Zamiast wspólnych spacerów po lesie, ciągłe krzyki i kłótnie, choć najczęściej to on krzyczy, a ja go przepraszam. Czułe gesty umarły na zawsze, a ich miejsce zajęły gwałt i agresja... Przychodzi, bierze co chce, wykorzystuje moje ciało nie zważając na mój ból, osiąga spełnienie i odchodzi. To boli, wykańcza. Czuję się brudny, fizycznie i psychicznie. To wszystko sprawia że się duszę, ale nie mogę się uwolnić. Łzy już nie dają ukojenia. Sen nie zapewnia spokoju. Wciąż zadaje sobie te same pytania. Dlaczego on się tak zmienił? Czy to moja wina? Próbowałem z nim rozmawiać, wytłumaczyć mu coś, ale zawsze kończy się tym, że pobity upadam na ziemię, słysząc to samo zdanie „Nie wtrącaj się”. A jednak trzymam się go kurczowo. Pocieszam się faktem że gdybym nic dla niego nie znaczył to już by mnie zabił, mógłby to przecież zrobić jednym palcem. Wielki Pan... Władca Świata. Ale wierzę, że wróci, że będzie taki jakim go pokochałem, że będzie Tobim, nie potworem, którym się stał. „Zmienię go”- pomyślałem, biorąc do ręki kartkę i pióro, sięgając do schowka po miecz. Ostrze weszło w moje ciało, przebijając je z łatwością, na podłodze powstała wciąż powiększająca się czerwona kałuża. Moją twarz zalały łzy, w dłoni ściskałem zapisaną kartkę- „Robię to dla ciebie, ponieważ wierzę, że gdzieś w głębi twojej duszy jest zamknięta ta osoba którą kocham, że w końcu się uwolni. Kocham cię, Tobi. Twój Deidara”. Ostatnią rzeczą jakiej doświadczyłem były tak dobrze znane mi ramiona przytulające mnie do siebie, tak dobrze znany głos powtarzający wkoło „Przepraszam. Kocham cię. Deidara zostań ze mną!” oraz łzy mojego ukochanego kapiące na moją twarz.

On płakał...

Udało się, zmieniłem go. Wrócił mój Tobi. Jeśli ceną za powrót mej miłości jest moje życie to zapłacę ją bez wahania. Uśmiechnąłem się, po czy moją głowę zalała ciemność. Już nic nie czułem...
Żegnaj ukochany...


*********************************************************************************

Korytarz którym szedłem był pusty, panowała w nim głucha cisza. Nagle upadłem na ziemię obezwładniony falą bólu zalewającą moją głowę. Miałem przeczucie, że dzieje się coś złego. Moje nogi same poniosły mnie we właściwą stronę, nie wiedziałem gdzie idę i po co, wiedziałem jedynie że muszę tam być. Uczucie jakbym tracił coś cennego. Otworzyłem drzwi do jednego z pomieszczeń, a to co za nimi ujrzałem zmroziło krew w moich żyłach. W tej jednej, tragicznej chwili maska która utrzymywała mnie twardym tyranem pękła, rozpadła się. Zniknął Wielki zabójca, na jego miejsce powrócił drobny, obecnie zrozpaczony Tobi, szalenie kochający tylko jedną osobę. Krzyknąłem w jego stronę rozpaczliwe "Deidara- sempai", po czym rzuciłem się, żeby tylko nie upadł na ziemie. Pomimo otaczającej go krwi, był piękny jak zawsze. Długie blond włosy, które odgarnąłem z jego policzka, lśniły w świetle słońca wpadającego przez okno. Jasna skóra, tak gładka w dotyku, w tej chwili nienaturalnie blada. Pięknie zarysowane usta, miękkie, malinowe. Cała jego sylwetka, na co dzień delikatna, wręcz dziewczęca, zmniejszała się w moich zaciśniętych kurczowo wokół jego ciała ramionach. Gdy spojrzałem, na miecz wbity w jego brzuch, moje policzki zalały łzy, które skapywały na twarz blondyna. W zaciśniętej dłoni trzymał zapisaną kartkę- „Robię to dla ciebie, ponieważ wierzę, że gdzieś w głębi twojej duszy jest zamknięta ta osoba którą kocham, że w końcu się uwolni. Kocham cię, Tobi. Twój Deidara”. Moją głowę znów zalała fala bólu, ale też myśli, myśli i wspomnień. Tych dawnych, pięknych, pełnych miłości i tych bliższych, tak strasznych i brutalnych. Nie potrafiłem zrobić nic, prócz ciągłego proszenia, wręcz błagania:
- Przepraszam. Kocham cię. Deidara zostań ze mną!
On jednak, jedynie uśmiechnął się delikatnie, niewinnie, po czym zamknął oczy. Z jego ust uleciało ostatnie tchnienie. Nigdy więcej miał się nie obudzić. Nigdy więcej miał nie spojrzeć na mnie swoimi błękitnymi jak letnie niebo oczami.
Już nigdy mnie nie uścisnąć, nie pocałować.
Już nigdy nie powiedzieć, że mnie kocha.
Nie wiem, ile czasu ściskałem jego martwe ciało, szlochając głośno. Pamiętam jednak mój wrzask, gdy ktoś próbował mnie od niego odsunąć.
Pamiętam jego pogrzeb, prostą trumnę, jego w białej szacie ze splecionymi na piersi dłońmi. I mnie, jedynego który przyszedł go pożegnać. Przeczesałem mu włosy palcami, dalej były miękkie i nie straciły swojego blasku. Położyłem dłoń na gładkiej skórze, po czym dosłownie na sekundę przytknąłem swoje usta do jego, niegdyś słodkich, teraz jednak zimnych.
Otarłem twarz z łez i ściskając w dłoni kartkę z jego ostatnią myślą, rzekłem krótkie:
- Żegnaj Ukochany...

Misaki

Give Me a New Live - Rozdział 1

Dzień w posiadłości River’s nie mógł się zacząć bez codziennej kłótni. W kuchni naprzeciwko siebie stali- pani River oraz jej ukochany syn Mail, w tej chwili piorunujący ją wzrokiem, który, gdyby to tylko było możliwe, mógłby zabijać.
- Nie spotkam się z nią!- krzyk chłopaka przeciął cisze, która na moment zapanowała w pomieszczeniu.
- A ja ci mówię, że się spotkasz! Ba! Nie dość, że się z nią spotkasz, to jeszcze będziesz się świetnie bawił- głos kobiety był stanowczy, ale opanowany.
- Jak mogę świetnie się bawić z tą idiotką? – spytał nastolatek, ściągając brwi i uśmiechając się krzywo.
- Uważaj na słowa, chłopcze- pouczyła go zaraz matka, która bardzo nie lubiła gdy jej syn sie wyrażał w taki sposób o innych ludziach – ta dziewczyna jest twoją narzeczoną, dlatego wypadałoby, żebyś si ę z nią spotykał – ton jej głosu świadczył o tym, że powoli traci cierpliwość, którą do tej pory starała się utrzymać.
- Mam siedemnaście lat, Mamo! Chyba mogę sam decydować z kim spędzę resztę swojego życia?! – Mail krzyczał jak tylko mógł najgłośniej. Chyba jego ukrytym i zamierzonym celem było obudzenie wszystkich sąsiadów lub całkowite zdarcie sobie gardła  – I na pewno nie spędzę go z tą głupią blondynką!- wyrzucił na jednym oddechu, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej i tupiąc nogą o podłogę, niczym zbulwersowane dziecko, co całkowicie nie pasowało do powagi tej kłótni.
- Ona ma rude włosy- zauważyła rozbawiona Angelina, a na jej ustach pojawił się złośliwy uśmiech, który niczym nóż, ugodził w dumę chłopaka.
- Co nie zmienia faktu, że jest głupia, prawie jak blondynka. Jak znam życie to właśnie teraz siedzi z koleżankami w sklepie wybierając bardziej różowy odcień, różowego lakieru do paznokci – powiedział chłopak, przesadnie naśladując słodki, dziewczęcy głosik.
- Nie mów w ten sposób o Hope! Ona cię kocha! –matka chłopaka już całkowicie straciła do niego cierpliwość, a z jej gardła zamiast opanowanego głosu, wydobywał się krzyk, jednak on zignorował to, łapiąc się za głowę
- Boże, jeszcze to imię… Nadzieja?! Tak sądzę, że nadzieja to umarła wraz z narodzinami tego dziecka- barbie…- brunet zaśmiał się głośno, lecz dostrzegając niebezpiecznie pulsującą żyłkę na czole kobiety, umilkł natychmiast.
- Synu, mało mnie obchodzi co sądzisz. Wybraliśmy ci z ojcem taką, a nie inną narzeczoną i musisz się z tym pogodzić. Hope Jeaferson  pochodzi z zamożnej rodziny i jest świetnym materiałem na narzeczoną, a ty jako przyszły dyrektor naszej firmy, musisz mieć żonę o odpowiedniej opinii i statucie społecznym - blondynka mówiła przez zaciśnięte zęby, podczas gdy jej ukochane dziecko, znudzone słuchaniem po raz milionowy tego samego wykładu stało w lekkim rozkroku, z jedną ręką opartą na biodrze, a drugą obracając przed twarzą, obserwując własne idealnie pomalowane na czarno paznokcie.
- Tak matko, oczywiście… - mruknął cicho, ale kobieta nie miała kłopotów z wy słyszeniem jego olewczego tonu.
- Masz mnie słuchać, gdy do ciebie mówię!- -wrzasnęła – A teraz pójdziesz grzecznie na górę, ładnie się ubierzesz, wyjmiesz kolczyki z uszu i zmyjesz to czarne świństwo z paznokci. Ja natomiast w tym czasie, wykonam telefon do Hope i powiem jej, że chcesz się spotkać. – dodała, tym razem odrobinę spokojniej spokojniej i uśmiechnęła się do chłopaka delikatnie i miło, chyba myśląc 
Chłopak uśmiechnął się w taki sam sposób i skierował stanowcze spojrzenie swoich intensywnie zielonych tęczówek wprost w złote oczy matki.
- A teraz mamusiu, uświadomię cię, że nie mam zamiaru się z nią spotkać za żadne pieniądze tego świata, bo po prostu jej nie kocham i nie pokocham jej nigdy. Po za tym kolczyki i paznokcie to część mojego image’u i nie zlikwiduje ich – Mail skierował swoje kroki w stronę schodów na piętro. Stawiając nogę na pierwszym stopniu, odwrócił się jeszcze w stronę Angeliny:
- Pragnę ci również powiedzieć, że mało mnie obchodzi z kim mnie zaręczacie. I tak będę z tym kogo pokocham, nieważne czy to będzie kobieta, czy mężczyzna. Może być nawet przydrożną dziwką, ale jeśli ją pokocham to z nią będę, - skończył, po czym wbiegł szybko na górę, ledwo unikając rzuconej w jego stronę doniczki.
***
Zatrzasnął drzwi do swojego pokoju z hukiem, tak że pewnie było to słychać w całej posiadłości, po czym rzucił się na ogromne łóżko rozsypując wokół czarne, czerwone oraz białe poduszki. Zanurzył nos w czerwonej satynowej pościeli, badając jej przyjemną strukturę i wdychając przyjemny zapach. Obrócił się na plecy spoglądając na czarny sufit, po czym omiótł wzrokiem całe pomieszczenie. Wszystko tu było takie jakie sobie wymarzył- sam o to zadbał. Na początku oczywiście wszystko wyglądało zupełnie inaczej, ale dzięki pieniądzom jego tatusia- skrzywił się na to stwierdzenie – mógł zmienić wszystko na swoją modłę, od plakatów zespołów rockowych zaczynając, przez czerwono- czarne ściany i kończąc na meblach. Jedyne co było kłopotliwe to utrzymanie wyglądu pokoju w tajemnicy przed jego fundatorem- jego ojcem, jednak jakoś sobie z tym dawał rade. Sprzyjającą okolicznością było to, że Michael River jako idealny i przykładny szef sieci banków większość swojego życia spędzał w pracy. Mail utkwił spojrzenie w jednym z plakatów, przedstawiającym pięciu chłopaków stojących obok siebie, po czym zaczął nucić jedną z ich piosenek. Gdy doszedł do fragmentu „I’m ruder! I’m ruder!” zaśmiał się głośno, zaciskając dłonie w pięści:
- Nie ożenię się z tą lalką Barbie. Ona jest zakochana w różu, a ja wielbię głęboką czerń. Po za tym ona kocha Justina Biebera i nie zna ani jednej piosenki The GazettE, czy Marlina Mansona- chłopak mówił do swojego odbicia w lustrze. Podszedł do szafy, wyciągając z niej ówcześnie przygotowane rzeczy. Koszulę z kołnierzykiem, sweter oraz proste spodnie i trampki, zamienił na granatowe, wąskie spodnie z przypiętymi szelkami, które zwisały sobie luźno, czarne glany do kolan i czerwony obcisły t-shirt z nadrukowaną czaszką.  Na szyję założył czarny skórzany pasek zapinany na karku a na nadgarstki pieszczochy. Przeszedł do łazienki, po czym wygrzebał z szafki swoją kosmetyczkę i stanął przed lustrem. Sprawnymi ruchami narysował sobie czarne kreski na powiekach a rzęsy starannie podkreślił czarnym tuszem, co nadało jego oczom drapieżny wygląd. Obrócił się wokół własnej osi sprawdzając czy aby na pewno wygląda dobrze, po czym zarzucił na ramiona skórzaną kurtkę i skierował się w stronę okna. Otworzył jedno ze skrzydeł i wspiął się na parapet. Przechodząc na drugą stronę, poczuł jak chłodny powiew wiatru delikatnie porusza końcówkami jego kasztanowych włosów. Złapał się wcześniej przygotowanej drabinki, schodząc na trawnik. Szybko podbiegł do drzewa blisko muru posiadłości. Wspiął się na nie, siadając na murze.
„Nie zmusicie mnie do niczego”- pomyślał zaskakując na dół i pewnym krokiem ruszając przed siebie. 

Misaki