sobota, 14 kwietnia 2012

Give Me a New Live - Rozdział 3

"Boże, całowałem się z chłopakiem, którego w ogóle nie znam". Myśli chłopaka krążyły wokół tamtej chwili. Jego ręka powędrowała do ust, delikatnie dotykając warg. To było takie... no brak słów. Szedł niczym zahipnotyzowany, nie dostrzegając innych ludzi. Miał jedynie cichą nadzieje, że idzie w dobrą stronę. Wciąż czuł na sobie dotyk Toma oraz jego zapach. Miał wrażenie, że wszyscy przechodnie widzą jak się czuje, wiedzą czym spowodowany jest jego wciąż nieznikający rumieniec. Przesunął dłonią po policzku, na którym jeszcze niedawno spoczywała dłoń tego fascynującego chłopaka, o burzowych oczach. Zaczął zastanawiać się, kiedy i czy w ogóle do niego zadzwoni, bo patrząc prawdzie w oczy, nie zna go wcale. Wie tylko ile tamten ma lat i jak się nazywa. Idąc jak w transie, nie zauważył dwóch dziewczyn idących na przeciwko niego, chichocząc. Obie spojrzały na chłopaka a ich rozmowa zeszła na temat jego osoby: 
- Spójrz na niego... Jak on wygląda. Jakby się urwał z sierocińca - powiedziała blondynka ubrana w żółte rurki, czarne kozaki i beżową kurtkę.
- No, a zobacz na te jego buty... Powycierane i jakieś takie dziwne... Skąd on je wyciągnął? Ze śmietnika? - powiedziała ruda ubrana w odcienie bieli i różu. Dziewczyny zachichotały głośno, zwracając tym samym uwagę chłopaka, który podniósł wzrok i oniemiał. W odległości najwyżej czterech metrów od niego stał nie kto inny, tylko znienawidzona przez niego narzeczona. Stanął jak sparaliżowany, nie mogąc się ruszyć z miejsca, rozglądając się chaotycznie w poszukiwaniu jakiejś drogi ucieczki, której jak na złość nie było. W pierwszej chwili pomyślał, że może dziewczyna wciąż chichocząc skręci razem z koleżanką w którąś stronę, jednak tak się nie stało, gdyż obie nastolatki ciągle szły wprost na niego. Spanikowany, już układał w głowie jakieś wyjaśnienia dla narzeczonej, kiedy blondynka odwróciła głowę w jego stronę patrząc mu prosto w oczy. Szybko odwróciła się w stroną towarzyszki, a Mail usłyszał kolejne zdanie na swój temat:
- On ma makijaż. Zobacz, bo nie wierze, on ma pomalowane oczy! - szturchnęła koleżankę a ta odwróciła głowę wciąż nie przestając chichotać. Jej śmiech ucichł gdy tylko spojrzała w oczy chłopaka. Jej oczy powiększyły się do wielkości spodków kosmicznych, a usta otworzyły się gdy ruda zachłysnęła się powietrzem. Mail miał cichą nadzieje, że go nie rozpoznała, i że jest to jedynie reakcja na jego wygląd, jednak jak zawsze sprawdziła się jego prawda życiowa: "Nadzieja umiera... pierwsza" Dziewczyna zasłoniła usta dłonią i wydała z siebie głośny pisk:
- Boże! to mój Mail! - podeszła do chłopaka szybkim krokiem. Ten próbował się jeszcze chyłkiem wycofać, jednak ta blond bestyja, zwana dalej Bethany, zaszła go od tyłu, uniemożliwiając szybką ewakuacje. Hope złapała w dłonie twarz chłopaka, przyglądając mu się z przerażeniem:
- Kochanie, co ci się stało? Kto ci to zrobił? - spytała słabo rudowłosa.
Chłopak obejrzał swoje ciało, o następnie przejrzał się w witrynie sklepowej, nie rozumiejąc o co chodzi:
- Kto, co mi zrobił? Ubrudziłem się, czy siniaka mam gdzieś? - spytał chłopak, a dziewczyny spojrzały na niego, jak na osobę niespełna rozumu.
- Mail, chodzi mi o twój ubiór. Od kiedy się tak ubierasz? Ojciec cię widział? Pozwolił na takie ciuchy. Te spodnie są zdecydowanie za wąskie, a te buty to po prostu porażka. Nie wiem skąd je wziąłeś, ale wyglądają jakby przeżyły jakąś masakrę. Chodź pójdziemy, do twojego taty, niech cię zobaczy - dziewczyna wyrzucała z siebie słowa z prędkością światła, jednocześnie z niewiarygodną siłą ciągnąc, zapierającego się Maila, za ramię:
- -Hope, nie trzeba, nic mi nie jest. Idź z Bethany, ja sobie poradzę! - zielonooki wyszarpnął się z jej uścisku, odchodząc na bezpieczną odległość
- Nie mogę cię tak zostawić! Jeszcze cię policja zgarnie, bo pomyślą, że jesteś jakimś chuliganem albo co gorsza narkomanem. Chodź, za nim ktoś cię tak zobaczy - powiedziała brązowooka podchodząc bliżej.
- Nie mogę, sam wrócę. Hope, wracaj do domu, Skarbie. - powiedział i chodź był mocno zdenerwowanie, ledwo zdołał wymówić słowo "Skarbie".
- To może chociaż będziesz łaskaw wytłumaczyć mi czemu wyglądasz tak jak wyglądasz? To jakiś żart? - spytała ruda.
- No właśnie. - potwierdziła Bethany stając obok Hope. Obie dziewczyny oparły ręce na biodrach i ani myślały ruszyć się, dopóki nie uzyskają odpowiedzi. Nagle Mailowi w głowie zapaliła się bardzo jasna żarówka, oznajmiająca, że chłopak wpadł na pomysł:
- Tak, właśnie! To żart! Przegrałem zakład, a karą było przejście przez miasto w tych ciuchach. Tej wersji się trzymajmy... - szatyn wyrzucił z siebie na jednym oddechu, kompletnie zbijając dziewczyny z tropu. Głos zabrała Hope:
- Zakład? Twoi koledzy nie wyglądają na takich. którzy wymyśliliby takie świństwo. No chyba, że o czymś nie wiem? - spytała, przyglądając mu się podejrzliwie.
- Tak, to koledzy ze szkoły. Wiem, to głupi żart, ale nie chciałem wyjść na tchórza, więc ubrałem to. - powiedział, modląc się w duchu, aby w to uwierzyła, no bo gorzej już być nie może... Siła wyższa jednak postanowiła mu zrobić okrutny żart:
Ach, rozumiem- powiedziała brązowooka, zamyślając się na chwilę - no to pójdę z tobą i wytłumaczę wszystko twojej mamie, bo jak cię tak zobaczy to dostanie zawału.
Chłopak spojrzał na nią z niedowierzaniem. "No to chyba jest jakiś żart?!"
- Nie, pójdę sam. To też jest część zakładu - zapewnił ją chłopak - a ty wracaj do domu z Bethany.
- Ale... - dziewczyna nie dokończyła wypowiedzi, przyciągnięta do pocałunku przez szatyna. Po chwili puścił ją i niewiele brakowało, a wychawtowałby się na chodnik.
- To pójdziesz grzecznie do domu, razem z Bethany? - spytał brązowowłosy, najsłodszym głosem na jaki było go stać. Dziewczyna zrobiła wielkie oczy, a na jej policzki wypłynął wielki rumieniec. Bethany chichotała stojąc obok i przyglądając się im z boku.
- Pójdę - powiedziała patrząc na niego nieprzytomnym wzrokiem.
- Bet, zabierz ją, bo chyba nie jest w stanie się ruszyć... - chłopak strzelił facepalma i krótko uścisnął dziewczyny.
- Pa - pożegnał się krótko szybko ewakuując się od ich towarzystwa. Wszedł do pierwszego napotkanego spożywczaka i kupił butelkę wody. Pociągnął łyk, po czym przepłukał usta i wypluł wodę na chodnik. Miał w ustach ohydny smak błyszczyka Hope. Ten pocałunek. Był obrzydliwy. Nie wyobrażał sobie, jak mógłby to robić co dzień, nie wspominając o niczym więcej. Zaraz potem przypomniał sobie pocałunek z Tomem. Jego mógłby całować bez przerwy. Zaraz wyrzucił z głowy tą myśl. Przecież prawie go nie znał... Doszedł do muru swojej posiadłości, wspinając się po wysuniętych cegłach. Przeszedł na drugą stronę, szybko podbiegł do drabinki, wspinając się po niej do pokoju. Wyciągnął z szafy piżamę i jak burza wpadł do łazienki. Szybko wziął prysznic, zmyl makijaż, po czym wskoczył do łóżka. Tak jak się spodziewał, chwilę później drzwi jego pokoju uchyliły się i stanęła w nich jego matka.
- Przyniosłam ci kolacje - Postawiła na stoliku tace z herbatą i kanapkami. - Przepraszam za tą wcześniejszą kłótnie. Naskoczyłam na ciebie -  kobieta usiadła na brzegu jego łózka.
- Nie ma sprawy - brunet uśmiechnął się do niej pogodnie, a ona to odwzajemniła.
- Nie, to moja wina. Nie mogę tak cię pospieszać w sprawie Hope.  Polubisz ją w swoim czasie
- Ale naprawdę nic się nie stało - powiedział Mail, przytulając matkę krótko - Mamo, chciałbym iść spać.
- Dobrze, już uciekam. - Kobieta szybko wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Zielonooki wcale nie kłamał. Już chwilę później zasnął, a główną postacią jego snów był pewien granatowooki brunet.

3 komentarze: