Dzień w posiadłości River’s nie mógł się zacząć bez codziennej
kłótni. W kuchni naprzeciwko siebie stali- pani River oraz jej ukochany syn
Mail, w tej chwili piorunujący ją wzrokiem, który, gdyby to tylko było możliwe, mógłby zabijać.
- Nie spotkam się z nią!- krzyk chłopaka przeciął cisze, która
na moment zapanowała w pomieszczeniu.
- A ja ci mówię, że się spotkasz! Ba! Nie dość, że się z nią spotkasz, to jeszcze będziesz się świetnie
bawił- głos kobiety był stanowczy, ale opanowany.
- Jak mogę świetnie się bawić z tą idiotką? – spytał
nastolatek, ściągając brwi i uśmiechając się krzywo.
- Uważaj na słowa, chłopcze- pouczyła go zaraz matka, która bardzo nie lubiła gdy jej syn sie wyrażał w taki sposób o innych ludziach – ta dziewczyna
jest twoją narzeczoną, dlatego wypadałoby, żebyś si ę z nią spotykał – ton jej
głosu świadczył o tym, że powoli traci cierpliwość, którą do tej pory starała się utrzymać.
- Mam siedemnaście lat, Mamo! Chyba mogę sam decydować z kim
spędzę resztę swojego życia?! – Mail krzyczał jak tylko mógł najgłośniej. Chyba
jego ukrytym i zamierzonym celem było obudzenie wszystkich sąsiadów lub całkowite zdarcie sobie gardła – I na
pewno nie spędzę go z tą głupią blondynką!- wyrzucił na jednym oddechu,
krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej i tupiąc nogą o podłogę, niczym zbulwersowane dziecko, co całkowicie nie pasowało do powagi tej kłótni.
- Ona ma rude włosy- zauważyła rozbawiona Angelina, a na jej
ustach pojawił się złośliwy uśmiech, który niczym nóż, ugodził w dumę chłopaka.
- Co nie zmienia faktu, że jest głupia, prawie jak blondynka. Jak znam życie to
właśnie teraz siedzi z koleżankami w sklepie wybierając bardziej różowy odcień,
różowego lakieru do paznokci – powiedział chłopak, przesadnie naśladując
słodki, dziewczęcy głosik.
- Nie mów w ten sposób o Hope! Ona cię kocha! –matka chłopaka już całkowicie straciła do niego cierpliwość, a z jej gardła zamiast opanowanego głosu, wydobywał się krzyk, jednak on zignorował to, łapiąc się za głowę
- Boże, jeszcze to imię… Nadzieja?! Tak sądzę, że nadzieja
to umarła wraz z narodzinami tego dziecka- barbie…- brunet zaśmiał się głośno,
lecz dostrzegając niebezpiecznie pulsującą żyłkę na czole kobiety, umilkł natychmiast.
- Synu, mało mnie obchodzi co sądzisz. Wybraliśmy ci z ojcem
taką, a nie inną narzeczoną i musisz się z tym pogodzić. Hope Jeaferson pochodzi z zamożnej rodziny i jest świetnym materiałem na narzeczoną, a ty jako przyszły
dyrektor naszej firmy, musisz mieć żonę o odpowiedniej opinii i statucie społecznym - blondynka mówiła
przez zaciśnięte zęby, podczas gdy jej ukochane dziecko, znudzone słuchaniem po
raz milionowy tego samego wykładu stało w lekkim rozkroku, z jedną ręką opartą
na biodrze, a drugą obracając przed twarzą, obserwując własne idealnie
pomalowane na czarno paznokcie.
- Tak matko, oczywiście… - mruknął cicho, ale kobieta nie
miała kłopotów z wy słyszeniem jego olewczego tonu.
- Masz mnie słuchać, gdy do ciebie mówię!- -wrzasnęła – A teraz
pójdziesz grzecznie na górę, ładnie się ubierzesz, wyjmiesz kolczyki z uszu i
zmyjesz to czarne świństwo z paznokci. Ja natomiast w tym czasie, wykonam
telefon do Hope i powiem jej, że chcesz się spotkać. – dodała, tym razem odrobinę spokojniej
spokojniej i uśmiechnęła się do chłopaka delikatnie i miło, chyba myśląc
Chłopak uśmiechnął się w taki sam sposób i skierował
stanowcze spojrzenie swoich intensywnie zielonych tęczówek wprost w złote oczy
matki.
- A teraz mamusiu, uświadomię cię, że nie mam zamiaru się z
nią spotkać za żadne pieniądze tego świata, bo po prostu jej nie kocham i nie
pokocham jej nigdy. Po za tym kolczyki i paznokcie to część mojego image’u i
nie zlikwiduje ich – Mail skierował swoje kroki w stronę schodów na piętro.
Stawiając nogę na pierwszym stopniu, odwrócił się jeszcze w stronę Angeliny:
- Pragnę ci również powiedzieć, że mało mnie obchodzi z kim
mnie zaręczacie. I tak będę z tym kogo pokocham, nieważne czy to będzie
kobieta, czy mężczyzna. Może być nawet przydrożną dziwką, ale jeśli ją pokocham
to z nią będę, - skończył, po czym wbiegł szybko na górę, ledwo unikając
rzuconej w jego stronę doniczki.
***
Zatrzasnął drzwi do swojego pokoju z hukiem, tak że pewnie
było to słychać w całej posiadłości, po czym rzucił się na ogromne łóżko
rozsypując wokół czarne, czerwone oraz białe poduszki. Zanurzył nos w czerwonej
satynowej pościeli, badając jej przyjemną strukturę i wdychając przyjemny
zapach. Obrócił się na plecy spoglądając na czarny sufit, po czym omiótł
wzrokiem całe pomieszczenie. Wszystko tu było takie jakie sobie wymarzył- sam o
to zadbał. Na początku oczywiście wszystko wyglądało zupełnie inaczej, ale
dzięki pieniądzom jego tatusia- skrzywił się na to stwierdzenie – mógł zmienić
wszystko na swoją modłę, od plakatów zespołów rockowych zaczynając, przez
czerwono- czarne ściany i kończąc na meblach. Jedyne co było kłopotliwe to
utrzymanie wyglądu pokoju w tajemnicy przed jego fundatorem- jego ojcem, jednak
jakoś sobie z tym dawał rade. Sprzyjającą okolicznością było to, że Michael
River jako idealny i przykładny szef sieci banków większość swojego życia
spędzał w pracy. Mail utkwił spojrzenie w jednym z plakatów, przedstawiającym
pięciu chłopaków stojących obok siebie, po czym zaczął nucić jedną z ich
piosenek. Gdy doszedł do fragmentu „I’m ruder! I’m ruder!” zaśmiał się głośno,
zaciskając dłonie w pięści:
- Nie ożenię się z tą lalką Barbie. Ona jest zakochana w
różu, a ja wielbię głęboką czerń. Po za tym ona kocha Justina Biebera i nie zna
ani jednej piosenki The GazettE, czy Marlina Mansona- chłopak mówił do swojego
odbicia w lustrze. Podszedł do szafy, wyciągając z niej ówcześnie przygotowane
rzeczy. Koszulę z kołnierzykiem, sweter oraz proste spodnie i trampki, zamienił
na granatowe, wąskie spodnie z przypiętymi szelkami, które zwisały sobie luźno,
czarne glany do kolan i czerwony obcisły t-shirt z nadrukowaną czaszką. Na szyję założył czarny skórzany pasek
zapinany na karku a na nadgarstki pieszczochy. Przeszedł do łazienki, po czym
wygrzebał z szafki swoją kosmetyczkę i stanął przed lustrem. Sprawnymi ruchami
narysował sobie czarne kreski na powiekach a rzęsy starannie podkreślił czarnym
tuszem, co nadało jego oczom drapieżny wygląd. Obrócił się wokół własnej osi
sprawdzając czy aby na pewno wygląda dobrze, po czym zarzucił na ramiona
skórzaną kurtkę i skierował się w stronę okna. Otworzył jedno ze skrzydeł i
wspiął się na parapet. Przechodząc na drugą stronę, poczuł jak chłodny powiew
wiatru delikatnie porusza końcówkami jego kasztanowych włosów. Złapał się wcześniej
przygotowanej drabinki, schodząc na trawnik. Szybko podbiegł do drzewa blisko
muru posiadłości. Wspiął się na nie, siadając na murze.
„Nie zmusicie mnie do niczego”- pomyślał zaskakując na dół i
pewnym krokiem ruszając przed siebie.
Misaki
No! I Właśnie takie coś lubię! (nie tylko, ale też xD) Podoba mi się jego buntowniczy charakter :P Idę czytać dalej C:
OdpowiedzUsuńMichael, River, Mail... PACHNIE DEATH NOTE'EM
OdpowiedzUsuńCiiiiii, nie umiem wymyślać imion xD
Usuń